czwartek, 4 grudnia 2008

Warsztaty ciasteczkowe.



Dziś zainaugurowałam otwarcie warsztatu ciasteczkowego. Paaaaraaammm! Wszyscy dotychczasowi beneficjenci bożonarodzeniowch wypieków wiedzą o co chodzi. I nie to nawet, że jestem wielką entuzjastką smaku ale sama czynność jest bardzo przyjemna. Wprowadzanie nastroju Świąt zapachem pierników czy czekolady...Potem lukrowanie, ozdabianie, kolejka do oblizywania narzędzi pracy:) Nawet nie wiedziałam, że jestem taką maniaczką zbierania pomysłów na wzorki do ozdabiania. Wyciągnęłam pękający w szwach segregator z przepisami, książkę o pierniczkach, nowe gazetki... i poczułam się jak taka nakręcana zabawka . Ten właśnie moment na chwilę przed puszczeniem kluczyka gdy sprężyna jest maksymalnie zakręcona. Teraz zakasać rękawy i do dzieła! Zaczęłam tradycyjnie od tych z mąki orzechowej (pierniczków), zaraz na drugi ogień pójdzie nowy przepis z norweskiej gazety o winie i jedzeniu (pod takim właśnie tytułem: Vin og mat). Bardzo fajna gazetka, porównywalna z naszą, Kuchnią. Ładne, przemawiające do wyobraźni zdjęcia. Zobaczcie to np.: http://www.matvin.no/article.php?articleID=36&BMFRONT=05669d14c5982af029cd1c4bf4a931d
Na dole jest pdf. do wzorków z piernika. Jak się okazało w ramach akcji przeprowadzka zostawiłam wszystkie foremki piernikowe w Krzeszowicach. Fatalny błąd! Trzeba będzie nadrabiać fantazją.
Wczoraj (znaczy się w piątek) byliśmy na imprezce zwanej julebordet, zorganizowanej dla gawiedzi ze szpitala. Bawiło się bagatelka 150 osób! Taka przedświąteczna tradycja wspólnego biesiadowania. Na początku, jak na Norwegię przystało -szwedzki stół. Dania gorące, typowe dla wieczerzy wigilijnej: żeberka, pinekjott (baranina gotowana na sosnowych drewienkach), kiełbasa pieczona, mielońce (0 nieznanej mi dotychczas konsystencji, takie trochę watowate), kapusta kwaśna (nie mylić z kiszoną, zupełnie tu nieznaną) w odmianie białej i czerwonej, purre z brukwi (chyba) i do tego sosy (obowiązkowy brązowy). Trochę przedawkowałam z mięskami więc na ryby i owoce morza tylko sobie popatrzyłam. A było na co! Kącik deserowy... no właśnie tu nie za bardzo wiem jak nazwać swoje uczucia. Złe, na pewno nie! W inny wzorek niż u nas. Dużo puddingów (takie gęste budynio-galaretki z foremki) z rozmaitymi sosami, ciasta (takie sobie, słodkie), no i tutejsza specjalność- krem ryżowy z różowym sosem. Anatomicznie jest to ugotowany na słodko ryż, wymieszany z bitą śmietaną i polany sosem (malinowym, wiśniowym...) lekko zagęszczonym mąką ziemniaczaną. Niezłe.
W sumie norweska kuchnia zyskuje przy bliższym poznaniu. W trakcie obżarstwa było: Cała sala śpiewa z nami... Dostaliśmy przy wejściu śpiewniko-ściągawki. Co jakiś czas szefowa komitetu organizacyjnego socjalizowała resztę towarzystwa opowiadaniem dowcipów (całe szczęście, niektóre były dokładną kalką naszych polskich inaczej nic bym nie rozumiała) i podawaniem tonacji poszczególnych songów (w większości o tematyce ludowo-medycznej, co na jedno wychodzi). Potem rozpoczął się kabareton, w wykonaniu dwu gości. Chyba nawet śmieszne to było bo sala zarykiwała się ze śmiechu, a ja głównie czyniłam spostrzeżenia natury socjologicznej... tym razem ni cholery nie byłam w stanie zrozumieć. Albo twardy dialekt albo dowcipy odnośne do lokalnych konfliktów. Po części artystycznej- potańcówa. Zaczęliśmy podawać tyły... aż zostaliśmy wciągnięci do pokoju 303 (całość miała miejsce w hotelu, zwykle nieczynnym w tej porze roku, leżącym nad samym fiordem), gdzie było źródełko:
Będąc kierowcą nie mogłam niestety dołączyć się do tego seansu spirytystycznego. Druga próba ulotnienia się wypadła pomyślnie. I niedługo po rozpoczęciu nowego dnia trafiliśmy do łóżek.
Całe towarzystwo bawiło się nieźle. Bariera językowa trochę przeszkadzała, niestety!
Za to cała sobota minęła dość pracowicie, skręciłam 6 krzeseł z Ikei, wykonałam z przepisu wspomniana wigilijne żeberka (u nas zostały by nazwane boczkiem). Wyszły jak trzeba! Skóra chrupiąca, jak w opisie (ponoć do tradycji należy siedząc przy wigilijnym stole wspominać kruchość skóry z poprzednich lat i porównywać ją z obecną:)
Wygląda to mniej więcej tak (jak w gazecie):
I to tyle na dziś (które w opisie rozciągnęło się na dni kilka).
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.

3 komentarze:

witold pisze...

Coś dla mnie na zdjęciu myślę że na moich imieninach nie był gorszy może mniej apetycznie wyglądał ale od czego jest Photoshop zapachu nie przekaże .U nas w pojemnikach od Ciebie są też pierniki i coś co nie znam nazwy ba ja jestem od mięsa a to będzie w sobotę a wędzenie za 1,5 tyg.Szkoda że w tym roku nie porównamy smaków.Dzisiaj basen z sauną mamusia z Jolą na imieninach u P.Basi a następnie u Ani D.a wieczorem u koleżeństwa P.Pogoda pod zdechłym azorkiem tylko się upić ale to nie dla mnie.Pozdrawiamy Was ciepło .

Jovita pisze...

Arlet......ja z zapytaniem,możesz mi podesłać kilka linków z ciasteczkami reprezentacyjnymi?

homik pisze...

O Dżizas, Arleta już zapodaje linki do norweskich periodyków, ale się porobiło... ;-)
Żeberka imponujące, chociaż w sumie trochę burzą moją konstrukcję świata opartą na wyobrażeniach na temat kuchni norweskiej;-)
Pozdrawiam