wtorek, 16 grudnia 2008

Kasza dla krasnoludków.



Wyróżnia się tutaj następujące postaci krasnoludków: Szef- czyli święty Mikołaj (Julenisse), krasnale w czerwonych czapkach (chłopcy-nisseguter i dziewczynki- nissejenter, z odstającymi uszkami), krasnale w niebieskich czapkach blaafjell (czyt. blofjel) też płci obojga w różnym wieku, te mieszkają w Niebieskich Górach. Stara tradycja podaje, że te czerwone mają być nakarmione na święta kaszą bo inaczej robią się złośliwe jak trole i dokuczają ludziom przez cały rok (dopóki nie dostaną kaszy). Dziś w przedszkolu był kaszo-festyn. Dzieci miały przyjść w czerwonych czapkach. W trakcie zajęć na powietrzu przyszedł Julenisse z workiem prezentów i wraz z krasnoludko-przedszkolakami zasiadł do biesiady. Na pytanie jak smkowała kasza, Tosia z Sonią zgodnie odpowiedziały:Błeeee! Mimo małopolitycznej odpowiedzi prezenty z wora dostały (tradycyjnie słodycze).

Dla wszystkich zainteresowanych warsztatami ciasteczkowymi, odpowiadam; skończyłam z piekarnikiem, teraz nadszedł moment dekoracji. Chcę czy nie- pomagają mi dzieci z dużym entuzjazmem (a im większy entuzjazm tym więcej posypek na podłodze, MM-sów w buziach, lukru na podłodze, czekolady na ręcznikach...) ale co zrobić, Święta są dla wszystkich i ponoć na tym też polega ich atmosfera:) Jednocześnie przypomina mi się dedykacja w jednej z książek Ephraima Kischona; "książkę tę dedykuję mojej żonie i dziękuję za jej cenne rady i uwagi ,bez których książka ta powstałaby dwa razy szybciej".

W czasie tego słodkiego szaleństwa masa krytyczna została osiągnięta, co oznacza, że na sam ich widok dostaję odruchu wymiotnego. Ale jeszcze tylko skleimy karmelem domek z piernika i koniec!!! Do następnego roku, kiedy to tradycyjnie obiecam sobie: w tym roku tylko 3 rodzaje i basta! Niestety zauważyłam, że portki mi się w praniu zbiegły i nie chcą rozejść. A jeszcze niedawno powtarzałam za Grzegorzem Halamą: Co mi mogą zrobić takie małe ciasteczka?
Jak się zbiorę w sobie to ustawię je do fotografii zbiorowej i... sami zobaczycie!
Kuba zaproponował abym w ciągu dnia pyknęła fotę na dworze bez flesza. Na co ja, że nie zwariowałam do tego stopnia aby latać z aparatem i ciastkami na dwór. A jaka jest różnica w szaleństwie fotografowania żarcia w domu czy na zewnątrz? Zaripostował mój najlepszy z mężów?
Uwieczniłam swój trud (jak przystało na demona obróbki termicznej, musiałam się pochwalić to jasne) aby innym na coś się to zdało (przepisy wrzuciłam do Wielkiego Żarcia) zdjęcia pomysłów na dekoracje czy fajny upominek świąteczny...
I tak odliczamy dni do Świąt w Szwecji.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.

Brak komentarzy: