czwartek, 30 października 2008

Pierwsze przymrozki.



No i doczekaliśmy pierwszego skrobania auta. Właściwie skrobać nie było czego z auta stojącego pod wiatą. Pierwszy minus pod zerem stał się faktem! A co autochtoni na to? Ano- na to jak na lato: po odwiezieniu dzieciarni do szkoły pojechałam na pocztę. Nie wiem czy opowiadałam o poczcie? Znacie? To posłuchajcie. Urząd pocztowy mieści się w jednym z dwóch supermarketów i jest obsługiwany przez ten sam personel. Pierwszy raz czekając pod... no właśnie nie okienkiem, przy takiej stelażo-konstrukcji, zastanawiałam się jakby zainteresować kogoś z obsługi moją skromną osobą ale nie wiedziałam kogo. W pewnym momencie zauważyła mnie pani wykładająca sałatę na stoisku warzywnym i przyszła. Załatwiła co trzeba i z powrotem w regały, do sałaty. Wracając do wątku głównego (zima a zachowania ludności tubylczej), parkuję auto pod sklepo- pocztą i... widzę faceta na ulicy w podkoszulku z krótkim rękawem! Brrr, do tej pory na wspomnienie włosy jeżą mi się wszędzie. Łebki w szkole też sobie niewiele z mrozu robią! Każda przerwa na dworze oczywiście. Przedszkolaki nie zostają w tyle. Co prawda gilosy z nosów im zamarzają, a do budynku nie wejdą. Dziś panie zwróciły uwagę, ze dzieci (niektóre) przyodziały juz bubblejakke, czyli kombinezony zimowe. Do tej pory obowiązywał sort jesienny czyli nieprzemakalne kurtki w zestawie z portkami na szelkach i do tego gumiaczki. Słowo zestaw oznacza to właśnie dokładnie. Jak dzieci wyskakują z tego błotnego odlewu przedszkolaka to nawet kalosze są połączne (gumkami od nogawek portek idącymi pod podeszwą buta). W razie wielkiego ubłocenia delikwent staje na kratce ściekowej (w przedsionku przedszkola) i jest spłukiwany szlaufem. Jeśli przy okazji zamoczył ubrania to są wkładane do suszary przypominającej lodówkę z rurkami w środku). O przedszkolu i o praktycznych patentach w nim -następnym razem, ze stosowną dokumentacją fotograficzną.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.

niedziela, 19 października 2008

Jesień przyszła, rady na to nie ma.

Kolejny raz Norwegia zaskoczyła mnie. Nastawiałam się na dżdżystą, ciemną i paskudną jesień, a tu proszę Państwa zmysł wzroku jest bombardowany z każdej strony (przypominam; jesteśmy otoczeni zewsząd górami). Nawet nie widziałam, że kolor żółty może mieć tyle odcieni. Jak czerwony to tylko w wersji ognistej, zielony?- limonka albo bożonarodzeniowa choinka... Na szczytach leży śnieg i to wcale niemało. Mam wrażenie, że jest zimniej niż w Polsce. Rano 5-7 stopni, w ciągu dnia maksymalnie kilkanaście. Co prawda auta jeszcze nie skrobaliśmy ale dopiero teraz czuć różnicę klimatyczną. Ze słońcem podobnie jak u nas (znaczy się w Polsce). Ciemno robi się koło siódmej wieczorem.


Dziś minęła leniwa niedziela. Kuba miał dyżur pod telefonem więc większych wypraw nie planowaliśmy. Po obiedzie pojechaliśmy rowerami pod szkołę z zestawem do debala (po polsku palanta), którego fascynatem został Staszek. Tam spotkał jeszcze dwu kumpli z klasy (w hali był turniej piłki ręcznej) i drużyna zmontowała się sama. Czterech graczy (łącznie z Kubą) to już coś! W pewnym momencie najstarszy z ekipy poprosił o wyjaśnienie jakiegoś niuansu regulaminowego i... pierwszym, który płynnie po norwesku zaczął mu wyjaśniać był....Staszek!
Do tej pory nie miałam okazji słyszeć jak zasuwa ale szczęka mi opadła z wrażenia.
W ostatnim tygodniu zaliczyli z Tosią po jednej imprezce urodzinowej tutejszych kumpli. Bardzo fajnie pomyślane. Dzieci dostają zaproszenie z danymi logistycznymi (data, miejsce i czas trwania akcji oraz telefon kontaktowy do rodziców- czyt. organizatorów). W umówionym czasie dostarcza się imprezowicza pod wskazany adres i pozostawia bez asysty rodziców. Najczęściej czas imprezki to 2 godziny. W tym czasie jest standardowo- tort ze świeczkami i jakieś inne coś (np. czekoladowe mufinki) i konkurencje z drobnymi nagrodami (słodyczami), które dzieciaki dostają do domu. Staszek przyniósł papierową torebkę z napisem Staś, z łakociami i papierowymi parasolkami, takimi do drinków. To był dopiero hit! O ustalonej godzinie rodzice stawiają się pokwitować odbiór własnej progenitury, która z balonikiem albo rozwijaną tutką-gwizdkiem w zębach opowiada co było. Potem w aucie tradycyjny podział łupów, tradycyjnie niesprawiedliwy ("ooooo nieee, dlaczego ona (on) ma zawsze więcej czekoladek ode mnie?"). W sumie bez alkoholu tez można się bawić... ale po co się męczyć :)))
Kolejny raz doświadczam, że luźniejsze podejście do życia to tutaj chleb powszedni. Nikt nie bije się o "Złotą patelnię" w zawodach kulinarnych. Dzieci mają spotkać się w celu zabawy a nie żarcia! Taka mamusia jubilata obskakuje tylko młodzież i wszyscy są zadowoleni.
To takie moje przemyślenia pana Henia.
Pozdrawiamy cieplutko Freye&Co.

poniedziałek, 13 października 2008

Ja Odra, ja Odra. Jak mnie słychać?

To ja Jarząbek! Znów nadaję na wesołej norweskiej fali. Długo mnie tu nie było i nawet miałam zamiar ulotnić się niczym opary eteru aleeee... aleeee... aleeee...będąc w Polsce okazało się, ze ktoś to czyta! Naprawdę!!! Mało tego, nawet się podoba. Bóg zapłać za dobre słowa i za wieeeelką energię, którą przywiozłam z powrotem. Zastanawiam się, czy nie skończę jak Koziołek Matołek, co się po szerokim tułał świecie aby dojść do Pacanowa. Na razie nie planujemy szybkiego powrotu. Dalej asymilujemy się. Nawet Staszek (stawiał najtwardszy opór na początku) stwierdził, że chciałby mieszkać w Polsce ale też chciałby tutaj trochę zostać! Przywieźliśmy w walizkach kawałki Polski- na poprawę nastroju. Zakochałam się w Lao Che i dla wszystkich ode mnie Hydropiekłowstąpienie; http://profile.myspace.com/index.cfm?fuseaction=user.viewprofile&friendid=412950318

Inne płytki to Brzechwa dla dzieci, a dla starych (znaczy się starej;) Czesław, Mama Mia. No i w końcu hity muzyki klasycznej dla erudytów (właściwie jednego). Standardowo literatura motywacyjna. O wódce i kiełbasie nie wspomnę.
Szybko przeleciały 3 tygodnie. W ostatnim dotarł Kuba z dziećmi.
Baaardzo dziękujemy za wsparcie wszystkim, którzy znaleźli dla nas czas. Niestety nie zdążyliśmy zobaczyć się ze wszystkimi, z którymi planowaliśmy. Sorki! Ale nie ma tego złego, następnym razem będą pierwsi w karneciku spotkań. Miałam w planie pozdrowić wszystkich Krewnych i Znajomych Królika z imienia i nazwiska jednak głupio by wyszło gdybym kogoś pominęła. Dlatego każdy, kto poczuwa się, że do niego piszę niech będzie pozdrowiony i pozdrowi jeszcze 5 innych gości... od nas! Myślimy o Was ciepło wiedząc, że jesteście. Może na starość robię się sentymentalna ale doceniam jako najwyższą wartość "manie" rodziny, przyjaciół, znajomych...
Zwłaszcza takich jak my mamy! A co!
Trzymajcie się cieplutko.
Arleta&Freye.
PS. Następnym razem będzie raport norweski.