wtorek, 30 grudnia 2008

Opowiadanie na koniec roku.

Miało być na koniec starego, a będzie na początek nowego roku.
Dlaczego? Po co? Dla kogo?... każda odpowiedź jest dobra.
Proszę otworzyć w nowej karcie to http://pl.youtube.com/watch?v=eCKzdFh_CQA i zagłębić się w opowiadanku:)

Był sobie derwisz, który czyniąc powinność swą (wirującym tańcem sławił Stwórcę) przemierzał świat.
Pewnego dnia, będący u kresu sił dotarł do wsi i zapytał o nocleg. Mieszkańcy wskazali mu domostwo szakira o imieniu Ten Który Nieustannie Dziękuje Bogu.
Szakir przyjął go z otwartymi ramionami, nakrarmił, napoił, dał ciepłą kołdrę do spania.
Derwisz zbierając się do drogi podziękował gospodarzowi, wychwalając jego bogactwo i dobre serce. Na co ten odpowiedział:
- Cała przyjemność po mojej stronie, kiedyś to i tak przeminie.
Zdziwił się derwisz ale zapamiętał te słowa i ruszył przed siebie.
Upłynęło trochę czasu, a droga znów doprowadziła go do wioski. Niestety domu szakira nie mógł odnaleźć. Znów zasięgnął języka u miejscowych. Okazało się, że przyszła powódź i zmiotła wszystkie dobra szakira Tego Który Nieustannie Dziękuje Bogu ale przyjął go pod swój dach sąsiad. Derwisz zapukał do jego drzwi. Zastał tam gospodarza i swego poprzedniego dobroczyńcę, któremu współczuł z całego serca. Ten odpowiedział:
- Nie martw się i to przeminie.
Kolejny raz derwisz sufi przemierzając świat trafił do wioski. Jakież było jego zdziwienie gdy okazało się, że szakir został beneficjentem wszystkich dóbr swojego sąsiada, który zmarł nie pozostawiając spadkobiercy. Widzę, że karta odwróciła się na dobre, powiedział derwisz do szakira. Tak ale i to przeminie- odparł szkir.
Minęło znów sporo czasu gdy derwisz dotarł do wioski, gdzie dowiedział się od miejscowych, że szkakir zmarł. Poszedł więc pochylić czoła nad grobem. Znalazł mogiłę i kamieniem nagrobnym, na którym zostało wyryte zdanie: Wszystko przeminie.
Pewnego dnia król ogłosił konkurs na wymyślenie czegoś, co sprawi, że będzie radosny gdy będzie mu źle i jednocześnie postawi na ziemi gdy będzie za bardzo rozradowany.
Wygrał derwisz, który ofiarował mu pierścień, na którym było wyryte zdanie: "To przeminie".

Teraz o muzyczce w tle. Pan, który się zwie Mercan Dede (niestety nie wiem, czy jest jakieś polskie tłumaczenie, np. Ten Który Nieustannie Gra Na Flecie Elektronicznym:) pochodzi z Turcji i jest słynny (tam i gdzieniegdzie w Świecie) z tego, że na jego koncertach występują prawdziwi derwisze z tańcem, symbolizującym harmonię z Bogiem poprzez ruch obrotowy (jak planety wokół Słońca). Skąd moja z nim znajomość? Z filmu "Życie jest muzyką" opowiadającym o życiu i muzyce (różnej i różnistej) w Istambule, widzianej i słyszanej uszami Niemca (z pochodzenia Turka) Faitha Akina. Pewien derwisz opowiada tam o symbolice ich stroju i tańcu. Niestety nie wyjaśnia skąd doniczka na głowie.

I to tak z początkiem Nowego Roku. Z braku mądrzejszych przemyśleń skandynawskich.
Pozdrówka Arleta&Freye.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Urodziny.

Urodziny. I znowu minął rok. Życia mniej. Życia więcej o rok. A nad ranem mgła. A nad ranem mgła. Gasi diament łzy.
No i tak to Leszek Janerka napisał ładnie na urodziny, a ja skapliwie zaadaptowałam.
A kto nie zdążył z życzeniami- proszę ustawiać się w kolejeczkę:)
Wiem, że wszyscy pamiętają ale jeśli ktoś potrzebuje zanotować w wiecznym kalendarzu to dla porządku podaję: 28.12.1972. Ta data zmieniła losy ludzkości.
Czekamy na Nowy Rok, skończyły się Święta w wydaniu polskim na gruncie Szweckim. Na pytanie jak Szwedzi obchodzą Boże Narodzenie odpowiadam najszczerzej jak potrafię- nie wiem. Zostaliśmy podjęci typowymi potrawami polskimi. Niczego nie zabrakło. Przyjęcie było o najwyższym standardzie towarzyskim. Ola stanęła powyżej wysokości zadania i jakem Hiacynta byłam pod wrażeniem całości. Liczyłam na montignacowe menu, a tu, cytując reb(a?) Tewjego: TRADYSZYN!
Jedynie szyneczka z wbitą sosnową palemką ( patyk z koroną bibułową) miała upewnić nas, że jesteśmy poza Mateczką Ojczyzną.

Święta szybciutko przeleciały. Podróż długa, 16 godzin ciągłej jazdy z przerwami na siusiu albo Maca (Donaldziaka) albo dwa w jednym. Z różnic między oboma Królestwami na pierwszy plan rzuca się różnica w jakości dróg. Najgorszy odcinek drogi był najbliżej naszego domu. Nie dość, że ośnieżony to jeszcze śliski. Od Oslo do Karlskrony sama przyjemność. W Szwecji mijaliśmy kolejne zagrody Kathult czy Bullerbyn. Tak właśnie to wygląda: trzy albo cztery domy niedaleko siebie potem długo, długo nic i powtóreczka. Duże miasta są 3 albo 4 (to podobnie jak w Norwegii). Dookoła równina, żadnych wzniesień. Czasami mijaliśmy jezioro otoczone laskiem (niezawielkim), a większość nazw miejscowości przypomina nazwy mebli z Ikei. Sama Karlskrona jest miastem portowym, skomunikowanym z Gdynią. Ładne.
Wigilia, dwa dni Świąt i powrót do domu. Po drodze zgarnęliśmy w Oslo moją siostrę, która przyleciała w odwiedzinki. Chwila w stolicy upewniła mnie, że Laerdal jest właściwszym dla mnie miejscem do życia. Cisza i spokój okolicy, i nie to, że mam jakieś uprzedzenia wobec innych kolorów skóry ale jak to powiedział Kuba Wojewódzki: Murzynek Bambo w Afryce mieszka i jak tam mieszka to niech tam mieszka:) Zawsze dziwiłam się gościom, którzy wyjeżdżają bo im w rodzonym kraju nie odpowiada, a jak już znajdą się tam gdzie jest fajnie (w ich pojęciu) to zaczynają ustawiać resztę świata pod siebie i swoje zwyczaje. I to niestety z rączkami tylko do siebie. Tacy właśnie "Szwedzi" z kobitami w chustach parkują pod drzwiami muzeum, gdzie jest zakaz parkowania (bo przecież mogą nie znać międzynarodowych znaków drogowych:).
Ale jak wspomniałam nas to nie dotyczy (na razie).
Jeździmy sobie na łyżwach w oczekiwaniu Nowego Roku.
Pozdrawiamy cieplutko.
Arleta&Freye

środa, 24 grudnia 2008

Kochani!
Wszystkim, którzy nas czytają życzymy pięknych Świąt. Jesteśmy myślami blisko przy Was i prosimy o rewanż, też myślcie o nas ciepło.
... a w Nowym 2009 Roku WIELKICH MARZEN, jeśli znajdziecie odwagę aby je mieć, wtedy spełnią się same.
Pozdrawiamy i ściskamy cieplutko Arleta&Freye.

piątek, 19 grudnia 2008

Minęło pół roku.

Minęło pół roku i... wyszliśmy w końcu z pudeł! Przyjechały meble i zaczęła się akcja, oj działo się działo... Młotki, śrubokręty i takie tam były przez 3 dni wszędzie! Cała drużyna (śrubokręta) brała udział w zabawie. Kolejny raz wyszły różnice w stylu pracy. Oczywiście Kuba wszystko optymalizował, mierzył, zaznaczał, a ja typową dla mnie metodą- karate tłukłam młotkiem wszytko jak leci. W krytycznych momentach było: Marian, Marian zrób coś! Niestety dzieci odziedziczyły styl pracy po mamusi! Trudno było ogarnąć całość, zwłaszcza, że zacięcia młodzieży nie starczało na wiele a potem... nuuuuudyyyy! Jedynie jak trzeba je było odpalić do spania Tosia utyskiwała: A bo rodzice to mają dobrze mogą sobie skręcać meble do rana! Jutro (właściwie to dzisiaj) czeka nas pracowity dzień (poza wykończeniówką meblarską), będziemy tworzyć świąteczny nastrój (choinka, światełka, sklejanie domku z piernika, śnieżynki na szybie- z szablonów), piec ciasto figowe, pakować bety na wyjazd... Aha no i oczywiście- pakować ciasteczka dla tutejszych znajomych. Wieczorem ma być inspekcja salonu przy herbacie. Mają przyjść zaprzyjaźnieni Norwegowie. Nie mam pary aby obfotografować nowy entourage ale i do tego dojdzie jak tylko zbiorę siły. Nastrój świąteczny już dawno gości u nas. Dzięki wielkie wszystkim, którzy znajdują w tej gonitwie chwilę żeby wysłać maila, dzięki czemu mamy poczucie Waszej obecności u nas. To tak trochę jakbyśmy razem spędzali te Święta. Razem robili gwiazdy na choinki, piekli pierniki, skręcali meble, słuchali radia... Każdy znak od Was jest teraz na wagę złota. Nie ukrywam, że tęskni nam się...
Kończę aby nie wpaść w niefajny nastrój.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.

wtorek, 16 grudnia 2008

Kasza dla krasnoludków.



Wyróżnia się tutaj następujące postaci krasnoludków: Szef- czyli święty Mikołaj (Julenisse), krasnale w czerwonych czapkach (chłopcy-nisseguter i dziewczynki- nissejenter, z odstającymi uszkami), krasnale w niebieskich czapkach blaafjell (czyt. blofjel) też płci obojga w różnym wieku, te mieszkają w Niebieskich Górach. Stara tradycja podaje, że te czerwone mają być nakarmione na święta kaszą bo inaczej robią się złośliwe jak trole i dokuczają ludziom przez cały rok (dopóki nie dostaną kaszy). Dziś w przedszkolu był kaszo-festyn. Dzieci miały przyjść w czerwonych czapkach. W trakcie zajęć na powietrzu przyszedł Julenisse z workiem prezentów i wraz z krasnoludko-przedszkolakami zasiadł do biesiady. Na pytanie jak smkowała kasza, Tosia z Sonią zgodnie odpowiedziały:Błeeee! Mimo małopolitycznej odpowiedzi prezenty z wora dostały (tradycyjnie słodycze).

Dla wszystkich zainteresowanych warsztatami ciasteczkowymi, odpowiadam; skończyłam z piekarnikiem, teraz nadszedł moment dekoracji. Chcę czy nie- pomagają mi dzieci z dużym entuzjazmem (a im większy entuzjazm tym więcej posypek na podłodze, MM-sów w buziach, lukru na podłodze, czekolady na ręcznikach...) ale co zrobić, Święta są dla wszystkich i ponoć na tym też polega ich atmosfera:) Jednocześnie przypomina mi się dedykacja w jednej z książek Ephraima Kischona; "książkę tę dedykuję mojej żonie i dziękuję za jej cenne rady i uwagi ,bez których książka ta powstałaby dwa razy szybciej".

W czasie tego słodkiego szaleństwa masa krytyczna została osiągnięta, co oznacza, że na sam ich widok dostaję odruchu wymiotnego. Ale jeszcze tylko skleimy karmelem domek z piernika i koniec!!! Do następnego roku, kiedy to tradycyjnie obiecam sobie: w tym roku tylko 3 rodzaje i basta! Niestety zauważyłam, że portki mi się w praniu zbiegły i nie chcą rozejść. A jeszcze niedawno powtarzałam za Grzegorzem Halamą: Co mi mogą zrobić takie małe ciasteczka?
Jak się zbiorę w sobie to ustawię je do fotografii zbiorowej i... sami zobaczycie!
Kuba zaproponował abym w ciągu dnia pyknęła fotę na dworze bez flesza. Na co ja, że nie zwariowałam do tego stopnia aby latać z aparatem i ciastkami na dwór. A jaka jest różnica w szaleństwie fotografowania żarcia w domu czy na zewnątrz? Zaripostował mój najlepszy z mężów?
Uwieczniłam swój trud (jak przystało na demona obróbki termicznej, musiałam się pochwalić to jasne) aby innym na coś się to zdało (przepisy wrzuciłam do Wielkiego Żarcia) zdjęcia pomysłów na dekoracje czy fajny upominek świąteczny...
I tak odliczamy dni do Świąt w Szwecji.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.

sobota, 13 grudnia 2008

I ty możesz zostać Indianinem.

Dziś 13 grudnia czyli czyli dzień św. Łucji, z dużą atencją czczony tutaj. Wczoraj grupa Tosi w rytualnych strojach (białe koszule, takich jak do spania albo coś co je przypomina, w naszym wydaniu był to szpitalna bluza. Cóż tak krawiec kraje...), srebrnych wiankach (ze srebrnego łańcucha na choinkę) i elektrycznymi świeczkami wyruszyła do domu dla staruszków z występem i ciasteczkami świętej Łucji (lussekatter, w wolnym tłumaczeniu- wszawe kotki, lus-wesz, katter-koty). W trakcie instalacji światło-dźwięk zaśpiewano pieśń o Świętej i inne bożonarodzeniowe kawałki, a potem dziadkowie zostali poczęstowani drożdżowymi wypiekami. Stachu w szkole też takowe wytwarzał, przyniósł do domu, a w roli konsumujących dziadków wystąpiliśmy- my, rodzice. Tosia z Sonią wykonały stosowny balecik w białych rajstopkach i ze świeczkami, przy zgaszonym świetle na tle kominka. Dla fanów skandynawskich klimatów- stosowny filmik:http://pl.youtube.com/watch?v=pcFrgiq7oww&feature=related
Z moich spostrzeżeń wynika, że dużą wagę przykłada się tu do światła. Mnóstwo tu świeczek, latarenek, pochodni, światełek w oknach. W każdym domu pali się raczej więcej punktowych świateł niż jedno ostre, sufitowe. Podczas pochodu świętej Łucji, szefowa ma na głowie wieniec ze świeczek (często prawdziwych) a reszta niesie światło w rękach. Atrybutami świętej z Syrakuz jest światło świecy albo oczy na tacy. Kto nie zna historii niech nadstawi uszu: Była sobie dziewczyna z dobrego, mieszczańskiego domu na Sycylii (jeszcze przed nastaniem mafii bo koło 300 roku), którą osierocił był tatuś, a mamusia zapadła na ciężką chorobę. Lucia modliła się o zdrowie dla rodzicielki, składając w ofierze śluby czystości. Mamusia wyzdrowiała i za czas jakiś zaczęła ją swatać z młodzieńcem z równie zacnego rodu. Córka wierna ślubom odmówiła zamążpójścia, co doprowadziło do niedoszłego narzeczonego do niegodziwości. Doniósł do stosownych władz, że dziewczyna jest chrześcijanką. Wydano na nią wyrok prac przymusowych w domu publicznym. Na wieść o tym Lucia wydłubała sobie oczy. Ostatecznie musiano dobić biedaczkę. Taka to smutna historia męczennicy Łucji, która podzieliła los i innych średniowiecznych bohaterów w imię idei.
A co ma wspólnego z tytułem posta? Otóż dzisiaj byliśmy na kolejnej już wycieczce zorganizowanej przez tutejszą grupę turystyczną dla dzieci. Na zaproszeniu było napisane (oprócz tradycyjnych danych logistycznych), że każdy będzie mógł ściąć choinkę, napić się glogu i poczęstować pierniczkami. Co do bufetu mieliśmy jasność, trochę z tą choinką jakby nie bardzo ale ponoć podróże kształcą. Spacerek bardzo przyjemny. Tradycyjnie dotarliśmy spóźnieni (kupowaliśmy łyżwy i po drodze spotkaliśmy mamę Staszka koleżanki, która bardzo zapragnęła spędzić dzień z namiżanka nie mama!). Ale dotarliśmy w końcu na miejsce, cały pochód przed nami wyruszył punktualnie jak było ustalone. W sumie przetarte szlaki też są coś warte:) Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że owszem; I ty możesz zostać Indianinem (znaczy się dać choinie po nogach toporkiem albo piłą) ale za odpowiednia opłatą (to co mieliśmy w kieszeni nie było dość odpowiednie, mimo niewygórowanej ceny iglaków). Swoją drogą bardzo ładne świerki i jodły. Jutro jesteśmy umówieni z panem i śmigniemy tam rańcem.
Tyle na dziś.
Aha i jeszcze coś na deser. Tu jest link do takiego programu, który był dawany w tutejszej telewizji parę lat temu pod tytułem Typisk norsk (Typowo norweskie) a traktował o języku, komunikacji i takich tam. Zachęcam do obejrzenia samej czołówki. Rzeczywiście jest to norweskość w pigułce: http://www1.nrk.no/nett-tv/klipp/35483
Pa. Arleta&Freye.

wtorek, 9 grudnia 2008

Ciasteczkomania.







Dzisiaj było tak jak wyżej. Kruche ślimaczki o smaku kawowym (ciemny zwój z kawy rozpuszczalnej i kakao) i bakaliowe. Już chyba cały asortyment wypieczony. Teraz pora na roboty wykończeniowe. Sklejenie domku z piernika, ozdabianie i takie tam...
No i oczywiście czekam na foremki piernikowe z Polski bo bez nich cała robota (i radocha) na nic!
Drobne wypieki są tutejszą specjalnością. Każdy ma jakieś swoje, bardziej lub mniej tajemne przepisy. Zdążyliśmy już powymieniać smaki.
Z innych tradycji (przedszkolnych) byłam dziś na śniadaniu u Tosi w grupie. Panie przygotowały szwedzki stół dla dzieci i rodziców. Bardzo przyjemne doświadczenie, gorące bułeczki i kawusia, którą przygotował ktoś inny:) Kolejny raz zadawałam szyku, wylansowana na odświętnie. Teraz przynajmniej nie było dużego zaskoczenia (dla mnie), wśród dresowatych rodziców. Tosia również pięknie się zaprezentowała w brązowej sukni w kwiaty. Niestety zdjęć nie będzie bo zapomniałam wziąć aparatu (w końcu godzina 8 rano to tutaj środek nocy).
Musicie uwierzyć na słowo, że wstydu przed Ryśkiem nie było.
Dla tych co nie łapią hasła z Ryśkiem śpieszę z opowiedzeniem dowcipu, z którego pochodzi rodzinny już cytat. Nie wiem czy dzieci są dobrze zorientowane ale również stosują tę frazę.

Pewien mężczyzna podejrzewał żonę o niewierność, po tym jak w chwili uniesienia wyszeptała: Och Rysiek... Rysiek? Jaki Rysiek? Przecież ja jestem Janek! Tak więc, jak to w dowcipach bywa wybrał się w rzekomą delegację (czyli ukrył w szafie i czekał na rozwój wydarzeń). Niedługo musiał czekać gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Przez dziurkę od klucza w szafie zobaczył niesamowicie przystojnego faceta z bukietem róż, który został wręczony żonie. Ta zaprosiła Ryśka do stołu. Ciągle wzdychała; och Rysiek! W trakcie eleganckiej kolacji Rysiek odebrał kilka telefonów w różnych europejskich językach. No złoto chłopak! Po uczcie wylądowali (jak to w dowcipach) w sypialni. Po grze wstępnej żona zaczyna się rozbierać... Na co nieszczęśnik w szafie: Booożeee! Jaki wstyd przed Ryśkiem.
No i tak to życiu bywa. Najważniejsze aby nie było wstydu przed Ryśkiem!
Tyle na dziś.
Pozdrawiamy cieplutko. Arleta&Freye.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Adwent (ciąg dalszy).































Z tygodniowym opóźnieniem będzie o adwentowej lekcji u Staszka w szkole. W nastrojowej klasie (półmrok i wszędzie ustawione małe świeczki) sączyła się muzyczka w podobnym klimacie. Dzieci siedziały w kręgu i rozmawiały z panią o adwencie. Potem przyszła kolej na zapalenie pierwszej (z 4, czyli tyle ile jest tygodni do świąt) świeczki. Dyżurna Catrine wylosowała szczęśliwca, którym okazał się być Staszek i to on dokonał zapłonu. Potem Svein Kristian zapalił inną w kształcie róży. Cały wystrój był w kolorze fioletowym. Następnie pani czytała historię o Zosi, do której trafiła dziewczynka-krasnoludek (oczywiście świąteczna). A na koniec, główna atrakcja: kolejny wylosowany szczęśliwiec otwierał pierwszy prezent z kalendarza adwentowego, wykonanego przez dzieci. Najpierw miały przynieść niedrogie przedmioty, pięknie zapakowane, a potem wieszały je na ścianie. Codziennie któreś z nich losuje prezent. Oczywiście śpiewy też były.Bardzo udana imprezka. Zwłaszcza to odliczanie dni do Świąt.
A w piątek były warsztaty bożonarodzeniowe i mamusie (albo tatusie czy też babcie) pomagały szyć dzieciom Mikołaje z filcu. Właściwie instytucja Mikołaja jest tu nieznana, ci brodaci goście w czerwonych uniformach są nazwani bożonarodzeniowymi krasnalami (obu płci). Tak też w noc mikołajkową tylko do polskich dzieci przychodzi Mikołaj:) A jak sobie Staszek poradził możecie sami ocenić. Ciągle krzyczał; mama nie pomagaj, nie pchaj łap!
Nistety (jak mawia Stachu) było to silniejsze ode mnie. Ale dumna z syna jestem, a on zadowolony z przygotowań świątecznych. Upiekł na zajęciach SFU ciasteczka czekoladowe, które przyniósł we własnoręcznie wymalowanym słoiku, cały uchachany, że sam to zrobił...
U Tosi głównie na warsztacie są ozdoby choinkowe, takie plecione do połowy serduszka (co je tylko Kuba umie zrobić), gwiazdki, główki julenisse (krasnali)... No i przepraszam- dzieciarnia ozdabiała domek z piernika (MM-sami).
Jutro u Tosi w przedszkolu śniadanie dla rodziców (taki julebord w wydaniu mini:).
I tak czas leci, a Święta za chwilę.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/Adwent#

czwartek, 4 grudnia 2008

Warsztaty ciasteczkowe.



Dziś zainaugurowałam otwarcie warsztatu ciasteczkowego. Paaaaraaammm! Wszyscy dotychczasowi beneficjenci bożonarodzeniowch wypieków wiedzą o co chodzi. I nie to nawet, że jestem wielką entuzjastką smaku ale sama czynność jest bardzo przyjemna. Wprowadzanie nastroju Świąt zapachem pierników czy czekolady...Potem lukrowanie, ozdabianie, kolejka do oblizywania narzędzi pracy:) Nawet nie wiedziałam, że jestem taką maniaczką zbierania pomysłów na wzorki do ozdabiania. Wyciągnęłam pękający w szwach segregator z przepisami, książkę o pierniczkach, nowe gazetki... i poczułam się jak taka nakręcana zabawka . Ten właśnie moment na chwilę przed puszczeniem kluczyka gdy sprężyna jest maksymalnie zakręcona. Teraz zakasać rękawy i do dzieła! Zaczęłam tradycyjnie od tych z mąki orzechowej (pierniczków), zaraz na drugi ogień pójdzie nowy przepis z norweskiej gazety o winie i jedzeniu (pod takim właśnie tytułem: Vin og mat). Bardzo fajna gazetka, porównywalna z naszą, Kuchnią. Ładne, przemawiające do wyobraźni zdjęcia. Zobaczcie to np.: http://www.matvin.no/article.php?articleID=36&BMFRONT=05669d14c5982af029cd1c4bf4a931d
Na dole jest pdf. do wzorków z piernika. Jak się okazało w ramach akcji przeprowadzka zostawiłam wszystkie foremki piernikowe w Krzeszowicach. Fatalny błąd! Trzeba będzie nadrabiać fantazją.
Wczoraj (znaczy się w piątek) byliśmy na imprezce zwanej julebordet, zorganizowanej dla gawiedzi ze szpitala. Bawiło się bagatelka 150 osób! Taka przedświąteczna tradycja wspólnego biesiadowania. Na początku, jak na Norwegię przystało -szwedzki stół. Dania gorące, typowe dla wieczerzy wigilijnej: żeberka, pinekjott (baranina gotowana na sosnowych drewienkach), kiełbasa pieczona, mielońce (0 nieznanej mi dotychczas konsystencji, takie trochę watowate), kapusta kwaśna (nie mylić z kiszoną, zupełnie tu nieznaną) w odmianie białej i czerwonej, purre z brukwi (chyba) i do tego sosy (obowiązkowy brązowy). Trochę przedawkowałam z mięskami więc na ryby i owoce morza tylko sobie popatrzyłam. A było na co! Kącik deserowy... no właśnie tu nie za bardzo wiem jak nazwać swoje uczucia. Złe, na pewno nie! W inny wzorek niż u nas. Dużo puddingów (takie gęste budynio-galaretki z foremki) z rozmaitymi sosami, ciasta (takie sobie, słodkie), no i tutejsza specjalność- krem ryżowy z różowym sosem. Anatomicznie jest to ugotowany na słodko ryż, wymieszany z bitą śmietaną i polany sosem (malinowym, wiśniowym...) lekko zagęszczonym mąką ziemniaczaną. Niezłe.
W sumie norweska kuchnia zyskuje przy bliższym poznaniu. W trakcie obżarstwa było: Cała sala śpiewa z nami... Dostaliśmy przy wejściu śpiewniko-ściągawki. Co jakiś czas szefowa komitetu organizacyjnego socjalizowała resztę towarzystwa opowiadaniem dowcipów (całe szczęście, niektóre były dokładną kalką naszych polskich inaczej nic bym nie rozumiała) i podawaniem tonacji poszczególnych songów (w większości o tematyce ludowo-medycznej, co na jedno wychodzi). Potem rozpoczął się kabareton, w wykonaniu dwu gości. Chyba nawet śmieszne to było bo sala zarykiwała się ze śmiechu, a ja głównie czyniłam spostrzeżenia natury socjologicznej... tym razem ni cholery nie byłam w stanie zrozumieć. Albo twardy dialekt albo dowcipy odnośne do lokalnych konfliktów. Po części artystycznej- potańcówa. Zaczęliśmy podawać tyły... aż zostaliśmy wciągnięci do pokoju 303 (całość miała miejsce w hotelu, zwykle nieczynnym w tej porze roku, leżącym nad samym fiordem), gdzie było źródełko:
Będąc kierowcą nie mogłam niestety dołączyć się do tego seansu spirytystycznego. Druga próba ulotnienia się wypadła pomyślnie. I niedługo po rozpoczęciu nowego dnia trafiliśmy do łóżek.
Całe towarzystwo bawiło się nieźle. Bariera językowa trochę przeszkadzała, niestety!
Za to cała sobota minęła dość pracowicie, skręciłam 6 krzeseł z Ikei, wykonałam z przepisu wspomniana wigilijne żeberka (u nas zostały by nazwane boczkiem). Wyszły jak trzeba! Skóra chrupiąca, jak w opisie (ponoć do tradycji należy siedząc przy wigilijnym stole wspominać kruchość skóry z poprzednich lat i porównywać ją z obecną:)
Wygląda to mniej więcej tak (jak w gazecie):
I to tyle na dziś (które w opisie rozciągnęło się na dni kilka).
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.