To znowu ja, Jarząbek. Dla tych, którzy czekali na wyznania mojego męża prośba o chwilę wyrozumiałości... Zbiera myśli. A co u nas: uprzejmie donoszę wszystkim zainteresowanym, że w kwestii przyjmowania gości zrobiliśmy pewien postęp, mianowicie: wczoraj byliśmy w Ikei (Bergen) i złożyliśmy stosowne zamówienie, na realizację którego oczekujemy 17 grudnia (świeżutka dostawa, prosto ze Szwecji). Nasze auto wyglądało dokładnie jak z reklamy Ikei, zapakowany na maksa, bagażnik ten w środku i ten na dachu. Podróż bagatelka, 3 godziny w jedną stronę z jęczącymi z nudów dziećmi. Człowiek jest w stanie dać każde pieniądze, aby historia nie powtórzyła się. Całe szczęście mieliśmy w garści gotowy spis zakupów. W innym wypadku skończyłoby się to totalnym rozstrojem nerwowym wszystkich. O zaginięciu dzieci w sklepie nie będę wspominać, zwłaszcza, że one same nawet się nie zorientowały. Rzeczywiście wyczerpujący dzień zaliczyliśmy ale owocny. Pozytywnym wzmocnieniem były krajobrazy okolicy Voss, gdzie Norwegia przypominała do złudzenia Narnię. Czapy śniegu na drzewach po jednej stronie drogi a po drugiej fiord. Doceniliśmy też błogosławieństwo tuneli, które są normalnie zmorą Staszka. Dzięki nim ostatni odcinek drogi (śliski jak cholera) mieliśmy w miarę bezpieczny. Wracaliśmy nocą po oblodzonej drodze. Udało się zamówić wszystko co zaplanowaliśmy. My to znaczy: ja ustaliłam na czym nam zależy, kuzynka Kuby pięknie zaprojektowała a Kuba machnął ręką i wyciągnął kartę. Po metamorfozie salonu załączę stosowną dokumentację fotograficzną, z cyklu przed... i po...
Dziś pierwsza niedziela adwentu. Byliśmy w tutejszym kościele na mszy, po której każdy z palącą się pochodnią (nawet Tosia) przemaszerował na tutejszy rynek. Kto zgadnie w kogo przeistoczył się Staszek jak dostał do ręki miecz z żywym ogniem? Ku naszemu przerażeniu cały pochód (całe Laerdal?) łącznie z dzieciakami, które przyswoiły sposób lokomocji na 2 kończynach dolnych, niósł ogień. Lokalna prasa nie doniesie raczej o przypadkach samospalenia, wszystko przebiegło OK.
Na miejscu stała choinka, którą podświetlono ku uciesze zebranej gawiedzi, lampkami (nie pochodniami) i zaczęła się imprezka. Dzieci ganiały- jak to dzieci, starsze (ode mnie) panie wykonały balecik w niebieskich polarach (temperatura na zewnątrz raczej nie rozpieszczała), taki taniec synchroniczny, bardzo popularny na końcu ubiegłego stulecia, w boysbandach. Zapytałam męża, czy widzi swoją żonę w towarzystwie koleżanek: N., G. i J.F. na krzeszowickim rynku? Taaa! Odpowiedział i się zadumał. A na koniec lokalna orkiestra dęta wykonała krótką wiązankę, norweskich melodii bożonarodzeniowych. W międzyczasie bożonarodzeniowe krasnale (instytucja Mikołaj jest tu nieznana) rozdały wszystkim dzieciom torebeczki ze słodyczami (i mandarynką!) w środku. Klasa dziesiąta w ramach zbiórki kasy na wycieczkę do Anglii serwowała za drobną opłatą gofry i glog (napój niewyskokowy, o smaku i zapachu koli wymieszanej z przyprawą do piernika, niegazowany, uzyskuje się go przez wymieszanie soku jabłkowego, gotowego koncentratu glogu do dostania w polskiej Ikei, i dodaniu do tego rodzynek i pokrojonych migdałów). Zanim osiągnęliśmy temperaturę otoczenia wróciliśmy do domu, zgarniając po drodze kumpli Staszka. Imprezka rozkręciła się na dobre. Po pizzy dzieci zostały zapakowane z kombinezony zimowe i wydane rodzicom.
I tak minęła kolejna niedziela.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.
1 komentarz:
pytanie bylo zapewne retoryczne, ale i tak odpowiem: w Luke'a Skywalkera! aha, ciotka mysli!
Prześlij komentarz