poniedziałek, 3 listopada 2008

Wycieczka w niedzielę.

To miała być taka niewielka, popołudniowa-jak piszą w tutejszym przewodniku- wycieczka. Na miarę naszych możliwości (czyt. możliwości naszych dzieci). Oznaczona jednym butem (w skali 1-5). Rzecz miała miejsce w Aurland czyli zaraz za najdłuższym tunelem świata. Dotarliśmy autem, tu gdzie Staszek z Tosią rzucają kaczki do wody, a Kuba obczytuje co się da (o wybrzeżu norweskim, o technice łowienia ryb, nazwy ryb, co to jest skumbria bez tomaty (Scomber scombrus -makrela atlantycka i takie tam jeszcze). Potem trzeba było się trochę wspiąć. No a wiadomo; jak się człowiek trochę zmęczy to trzeba zrobić postój na piknik... Cała trasa wiodła górą, wzdłuż fiordu. W połowie drogi Tosia dostała rozstroju nerwowego i powiedziała, że dalej nie idzie za to Staszek wręcz odwrotnie, że nie wraca tą samą drogą tylko idzie dalej. Podzieliliśmy się na sekcje i każda swoją trasą zeszła w dół. Pozbieraliśmy po drodze trochę patyków do nadziania kiełbasy pieczonej na ognisku. Ognisko zrobimy dziś przed domem bo nas wczoraj ciemności zastały.
A na obiad czekała cała masa gołąbków w sosie pomidorowym. Tu znów dywersja tylko w odwrotną stronę. Staszek odmówił jedzenia tego świństwa a Tosia przeciwnie.
Zastanawiające jest to, że dzieciarnia docenia tylko żarcie typu industrial. Żadne tam mamusine obiadki tylko pizza, fryty czy hamburgery. O tym, że prawdziwego piernika (tego z przepisu z prosektorium) nawet do pyska nie wezmą- nie wspomnę. Ale co tam -kiszę kapustę w wiadrze, robię biały ser z 7 litrów mleka, celem teleportacji polskich smaków i przeszczepienia ich na tutejszy grunt. Okazuje się, że biały ser (w naszym rozumieniu) to oni nawet znają ale jako produkt wyjściowy do żółtego. Kupuje się w aptece podpuszczkę i dodaje do mleka celem szybkiego ścięcia, a potem dają taki ser do jakiejś skarpety na kilka miesięcy i po tym czasie zachwycają się tym co wyszło. My tyle czasu nie mamy jemy zaraz po. Od autochtonów dowiedzieliśmy się o filozofii mleczarstwa norweskiego. Mianowicie wypas bydła dojnego ma miejsce w górach gdzie trudno przetrzymywać świeże mleko albo dźwigać litrami na dół, dlatego produkcja idzie od początku. A sama podpuszczka (ta co się ją kupuje w aptece) jest przydatna do trawienia mleka, którym żywi się owce bo te same nie potrafią. Ciekawe jaką teorię mają do innych specyfików dostawalnych w aptece, z których można zmontować zestaw mały destylator? No bo przecież nie pędzą! Bo to nielegalne:)))
Ta apteka to ciekawe miejsce na zakupy. Poza lekami i wyżej wymienionymi można tu nabyć różne odblaskowe maskotki, kamizelki, paski (każdy Norweg musi odblaskiwać ile się da jak jest ciemno, starsi ludzie noszą takie światełka odblaskowe przymocowane sznurkami do kieszeni. Jak jest jasno trzymają je w kieszeni, a jak jest potrzeba wypuszczają na zewnątrz i tak idą z dyndającymi na kurtce albo płaszczu). I to będzie tyle na dziś.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.
Tradycyjnie zaproszenie do galerii: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/021108#

2 komentarze:

homik pisze...

Poproszę bardzo o notkę na temat kuchni norweskiej - ilustrowaną zdjęciami, ma się rozumieć!
Pozdrowienia z Polszy;-)

Unknown pisze...

Witam! No proszę bardzo, a jednak ktoś to czyta... Składam tzw. autoskruszkę jeśli chodzi o temat Kuchnia norweska, a sparawa polska. Co prawda mówiąc o przysmakach kuchni norweskiej użyłabym sarkazmu ale coś tam zjadliwego się znajdzie. Wspominałam, że do tej pory nie przepadałam za rybami? No i tu dokonał się pewien postęp. Wprawdzie nadal wielkim ich smakoszem nie jestem ale parę niezłych przepisów mam. I to wcale nie tutejszych. Dawcą jest kuzynka Kuby. Sprawdziłam i działają! Jeśli zainteresowanie będzie to napykam na kompie. Pozdrawiam ciepluto Arleta&Freye.