poniedziałek, 7 lipca 2008

Na miejsca... gotowi...

Przed wyjazdem obiecałam donosić na bieżąco jak będziemy wpuszczać korzenie w norweski grunt. Ten blog jest listem do wszystkich Krewnych i Znajomych Królika. Co oszczędzi mi powtarzania tym samym osobom po sto razy słyszanych (czytanych) historii.
Minął drugi tydzień. Nastroje zdążyły przejść cały cykl.
Bezspornie okolica przepiękna, dookoła cisza, spokój. Przestrzeń życiowa zdecydowanie większa. Fajna duża weranda, wielki trawnik wokół domu, spokojna ulica na której mieszkamy (tylko dojazd do domów). Niedaleko szkoła i przedszkole. Kuba ma blisko do szpitala. Odkąd Tosia nauczyła się jeździć na rowerze możemy śmigać na wspólne wycieczki czy zakupki. Niezłe jedzonko tu mają (mało industrialne). Z darów morza do tej pory smakowaliśmy łososia i krewetek. Nie ukrywam, że nie należę do fanklubu rybożerców więc mója baza przepisów do zbyt imponującej nie należy.
OK! To były plusy a teraz trochę ponarzekam: Głównym problemem dla mnie i dzieci jest kiepska znajomość języka. Rozumiem dość nieźle co do mnie mówią ale jak przyjdzie do mówienia... w porównaniu do polskiego- nie ma porównania!
Dzieci nie za bardzo garną się do nawiązywania kontaktów z tubylcami. Teraz są wakacje więc nie ma obowiązku szkoły i przedszola, do tego ostatniego możemy chodzić między 12 a 15, kiedy dzieci bawią się na placu zabaw. Byliśmy dwa razy. Pierwszy- dzieci wzięte z zaskoczenia- jakoś się próbowały odnaleźć. Głównie bawiły się ze sobą. Potem nie chciały nawet słyszeć o kolejnym razie. Jakoś się udało i było całkiem fajnie... a potem Tosia dostała ospy i mieliśmy tydzień przerwy w próbach integracji. W międzyczasie była u nas koleżanka Kuby, która pracuje w tutejszej aptece (też zrekrutowana przez Paragonę) z córką rok starszą od Tosi. Sonia uczęszcza regularnie do przedszkola od ubiegłego poniedziałku. Liczę, że to będzie haczykiem, który połknie Tosia. Staszek ma trochę opory, że jest starszy (bardziej chyba, że nie zna norweskiego).
Mam nadzieję, że jak zakumpluje się z tutejszymi to nie będzie skazany na komputer. Szef Kuby obiecał zaprzyjaźnić go z dzieckiem kogośtam z oddziału (będą chodzić do jednej klasy).
Inne na nie są drobiazgami (zabawki, książki w pudłach i takie tam...).
Kuba radzi sobie językowo całkiem nieźle ale stresuje się, że jak na oddziale gadają między sobą szybko to nie nadąża. Przejmuje się chłop bardzo. Nie będę opisywać w jego imieniu stanów ducha bo znów się okaże, że nie w Moskwie tylko... nie rowery tylko auta, nie rozdają tylko kradną.
To tyle na początek. Dla tych którzy jeszcze nie widzieli- zaproszenie do naszej galerii w sieci
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/20080629Czerwiec2008
Trzymajcie się cieplutko. Freye&Co.

3 komentarze:

kropi pisze...

Czyli pierwsze koty za płoty, pierwsza norweska wódzia zmetabolizowana :-) Okolica piękna, tylko kto tam tak sra? No i skąd takie koprofilne zainteresowania fotogrfa? ;-)))
Co do dzieciów to się nie przejmujta, stawiam brwowara, że za rok będą ze sobą szwargotać w miejscowym narzeczu i to Wy będziecie mieć kłopot z ich zrozumieniem.
Skjol!

Unknown pisze...

A wiesz z tym sraniem to dobre pytanie? Średnia zaludnienia 11 twarzy na kilometr, ciekawe ile czworonogów? Fotografowanie gówien to raczej nie moja nowa pasja (z cyklu- "gra na harfie"). Był taki moment kiedy dzieci były na etapie identyfikacji winowajcy (po lekturze książki pod tytułem Kupa-rewelacyjnej swoją drogą) ale teraz... no kto nam jeszcze został do obsługi aparatu? Pozdrówka. Arleta.

isia pisze...

Niby Norwegia jest poza UE,a kupy jakby swojskie