niedziela, 20 lipca 2008

Minął miesiąc.


Minął miesiąc. Czas na krótki rachunek sumienia. Najkrócej jak można- jest nieźle. Jak w filmach Boolywood; czasem słońce czasem deszcz.
Dla każdego z nas ten miesiąc oznacza co innego. Ponoć dobrze jest prowadzić dziennik z przemyśleniami na tematy różniste, zwłaszcza jeśli chodzi o plany życiowe. Wtedy łatwo odnieść się do osiągnięć i postawić fajeczkę- wykonano!

Mój plan został wykonany. Mam tu ciszę, spokój, życie zwolniło tempo (na tyle szybko, że nie zdążyłam wyhamować), ludzie bardzo mili w codziennych kontaktach. Przyjaciół ma się kilku w życiu, reszta to dobrzy znajomi z którymi przez chwilę może nam być po drodze. Dlatego nie nastawiam się tutaj na znajomości krwią przypieczętowane. Ten stan rzeczy bardzo mi odpowiada. Wiem, że macie po lekturze bloga przekonanie, że lekko nie jest. Tu muszę się wytłumaczyć. Po prostu jak śpiewał Adam Nowak "...jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań..." To dobrze odzwierciedla moją nową rzeczywistość; Nie warunki są złe tylko mentalnie nie przestawiłam się na inne życie. Stan małej stabilizacji nie został jeszcze osiągnięty. Dopóki będą wszędzie stały pudła kartonowe nie zaznam spokoju! Wprawdzie brakuje nam auta (głównie do dalszych wycieczek) ale dzięki temu dzieci nieźle zasuwają na rowerch. Po Laerdal i okolicach jesteśmy samowystarczalni. Kondycja fizyczna zdecydowanie lepsza.W tym miejscu muszę z dumą dodać, że trochę kilogramów zrzuciliśmy (wszyscy). Gramy w piłę (jaką chcemy: siatkówkę, koszykówkę,nogę brakuje nam tylko do rugby ale pompkę, która by do takowej pasowała posiadamy). Wczoraj nawet wygrałam Subaru w meczu siatkówki z Kubą. Staszek zapytał o co gramy? Na co ja odpowiedziałam, że o auto. Reszta była oczywista! Jeszcze w Polsce wybieraliśmy auto jakim będziemy jeździć (pogaduchy towarzyskie z dziećmi). Stachu obstawił volvo, ja subaru, Tosia- różowe z otwieranym dachem, Kuba -Dacię Logan combi (to oczywiście było wężykiem).

Czego mi brakuje najbardziej? Może to głupie ale co tam -piszę: MIĘCHA! Takiego wielkiego, soczystego, w kawałku... Wielorybożercą raczej na starość nie zostanę. Ale z drugiej strony jak rezolutnie zauważył K.- "było napisane Argentyna? Było?". No nie było- to mam ryby a nie mięsko.

Aha i z dnia na dzień jest coraz lepiej. Pierwsze stresy związane głównie z językiem opadły. Dzieci kumplują się z tubylcami bez większych problemów.

Zapraszam na resztę zdjęć: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/19lipca08

Pozdrawiamy cieplutko Freye&Co.

4 komentarze:

Joanna pisze...

Hej Freye:) to i ja napisze, ze dopinguje i czytam:) Pozdrowenia z Londynu od Asi

Unknown pisze...

Hi Jo!
Dzięki za doping. Pozdrówka dla Asi. A swoją drogą takie blogowanie to wcale nie prosta sprawa. Tym większe ułony dla Ciebie. Buźka. Arleta.

anka pisze...

heja,
czytuję regularnie, a jakże:) Pisanie bloga łatwe pewno nie jest, ale Tobie wychodzi to z wyjątkowym wdziękiem. No i jakoś wielkim dramatem z okazji przenosin do norweskiej rzeczywistości z Twoich wpisów nie bije!! To dobrze oczywiście. Buziaki
Anka S

homik pisze...

Jestem obrażony, że nie zostałem poinformowany o wyjeździe (gdzie impreza pożegnalna!?). Poza tym czytam i rżę do komputera. Nie mam wątpliwości co do autentyczności bloga, styl Arleta100% ;-)
Pozdrawiam! homik