poniedziałek, 2 lutego 2009

Nartki.

Wczoraj wybraliśmy się na nartki. Pierwszy raz w tym sezonie i pierwszy raz od kilku lat...


Czuję się w obowiązku złożenia stosownego raportu, głównie z myślą o tych co się do nas wybierali albo wybierają, a mieli również chęć zasmakować w zimowych atrakcjach Norwegii.

Niezbyt rano (koło 9) wsiedliśmy do autka i jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy (prawie jak dżamble płynęli...) jak te sierotki na drodze. Słońca nijak na horyzoncie nie dało się wypatrzyć, a jak już dało to nic innego nie było widać. Jasność, jasność widzę jasność! Leżące zupełnie poziomo słońce. Ale ręka by mi z grobu wystawała jeśli bym coś przeciw temu miała. Toż to pierwszy raz od 3 miesięcy i to w realu! Droga, co tu dużo gadać! Zobaczcie sami. Kto widział Fargo ten wie! Do przodu nic poza górami, do tyłu- to samo.
Ale "E22 -czarna." Tak naprawdę nie wiem jaka jest właściwa numeracja tej drogi. Poprzednie zdanie jest zaczerpnięte ze składziku różnych mądrości życiowych mojego teścia i zostało (ponoć wielokrotnie) wypowiedziane przez lokalnego mądryłka, który dawno, dawno temu miał te hobby, że (nie, nie budował samolotu) chadzał do drogi aby ocenić stan nawierzchni.

Dotarliśmy przed 11 (aha mieliśmy do przejechania 84km). Wypożyczyliśmy brakujący sprzęt, nabyliśmy skipassy i na górę. Z fajności, których dotychczas nie doświadczyliśmy: aby wejść przez bramkę do wyciągu wystarczyło mieć przy sobie kartę gdziekolwiek byleby stanąć do ścianki bramki w ten sposób aby ją "wyczuła". Czasami można było przejść ot tak i już, barierka się otwierała. A dzieci, które mieściły się pod bramką z tekturowym trollem wchodziły za friko (teoretycznie do 7 roku życia). Aha trochę jeszcze o infrastrukturze centrum narciarskiego w Hemsedal- Są 4 stacje, w bezpośrednim sąsiedztwie parkingów. Najwyższa (główna) to ławeczka dla 8 czy 10 osób, pozostałe to orczyki (różne). Całość oczywiście skomunikowana ze sobą. Nie ma innej możliwości parkingu żeby nie było blisko. Można też wynająć sobie hyttę (chatkę), hotel, pokój u gospodarzy i docierać na miejsce autobusem (częste kursy). Na miejscu- poza wypożyczalniami, jest gdzie zjeść czy pójść na stronę. Fajnym pomysłem (nie dla wszystkich!) są koszyczki windujące nad stołami, gdzie można upakować rękawiczki, kaski, gogle coby nie przeszkadzały na stole podczas jedzenia.

Dotarliśmy na górę z dziećmi i... trochę nam rura zmiękła jak zobaczyliśmy panoramę. Z Bożą pomocą udało się zwindować towarzystwo na dół i kawałkami Stachu zasuwał z zawrotną prędkością, na którą ja się nie odważyłam. W sumie pierwsze kroki stawiał w ubiegłym roku na oślej łączce w Paczółtowicach (albo jeszcze rok do tyłu?). Niestety (tu głównie moja wina, bo pamiętam własne przerażenie jak mój ówczesny chłopak- Kuba zabrał mnie na Kasprowy aby nauczyć pierwszych kroków narciarskich. Po pierwszym i ostatnim zjeździe zaległam w knajpie i skułam się góralską herbatą, a może samą góralską?) poziom trochę zbyt wygórowany aby dzieci miały z tego fun. Staszek na granicy rozstroju nerwowego zażądał czegoś gorącego do zjedzenia i tak zalegliśmy w knajpce, a ja w nagrodę za dzielność obiecałam mu zamówić co tylko sobie zażyczy, nawet 2 czekolady plus ekstra premię 20 koron. W końcu jak odtajaliśmy, znów nabrał ochoty na jeżdżenie (w tym czasie Kuba machał swoje rundy, z dużą satysfakcją. Przypomniały mu się stare, dobre czasy jak w Korbielowie z kumplem Tomkiem (tu machamy łapą do Ptaków) zasuwali po kopnym śniegu.) Warunki na stoku były fantastyczne, śnieg i trasy idealne (dwie z prawie 30 nieczynne, i jedną z nich śmignął właśnie Kuba). Z ciekawostek dropsa, które mi się przypomniały: oglądaliśmy w Sylwestra program o wyczynowcach snowbordzistach, którzy się umówli w Hemsedal na harce. Dostali zgodę na zrobienie swojej trasy, która dałaby im możliwość wyczesania wszystkich możliwych trików. I tak też się stało.
Dla miłośników deski jest też specjalny park z możliwością jazdy ekstremalnej.
Potem zamieniliśmy się z Kubą; ja na nartki a Kuba za instruktora dla własnych dzieci.
Tosia spisała się na medal. Pierwszy występ na nartach, bez żadnego narzekania, biadolenia czy upierania się. Powiedziała, że jeszcze chce przyjechać. W strefie dla dzieci Stachu poczuł się jak ryba w wodzie i przypomniał sobie wszystko co umiał. Nawet orczyk.
Przeżyliśmy fantastyczną niedzielę.
Dla zainteresowanych stronka: http://www.hemsedal.com/
Jest też w wersji angielskiej.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
Tradycyjnie link do galerii: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/01022009#

1 komentarz:

Aga pisze...

No brawo, brawo! Na to wlasnie czekalismy. Juz zaczynam robic przysiady i takie inne, co by nie musiec osobiscie oceniac poziomu norweskiej ortopedii. Jak dobrze pojdzie to widizmy sie za 12 dni, czyli w Walentynki. Ale najpierw 996 km (wg Michelina) w autku, w ktorym co jakis czas wyswietla sie komunikay - depollution system faulty - ale specjalisci twierdza, zeby nie zwracac na to uwagi. No to nie zwracam. Buziaki. Przywioze goralska. A