piątek, 23 stycznia 2009

Jajka.

Po odfajkowaniu pierwszego zadania z rutynowego rozkładu dnia, czyli odstawieniu dzieci do przedszkola i szkoły (jest to nie lada wyczyn, porównywalny jedynie z upchaniem wszystkich macek ośmiornicy do takiej siatki z koralikami, robionej z nylonowego sznurka w czasach naszej młodości)- przeszłam do kolejnego. Zakupy w Kiwi. Utknęłam przy półce z jajkami. Dopiero za którymś tam razem znalazłam komplet bez stłuczki. Potem jeszcze jakieś jabłka, ziemniory... i byłam przy kasie. Po wymianie uprzejmości z panią kasjerką i panem kierowniczkiem zaczęło się pakowanie do siatek i... przez nieuwagę sprzedawczyni walnęła pudełkiem z jajkami. Przeprosiła grzecznie i poleciła aby śmignęła jeszcze raz w regały, co niezwłocznie uczyniłam i rozpoczęłam kolejny raz skryning zawartości pudełek. Tym razem poszło szybciej. Drugie było OK.
Podziękowałam. Siaty w zęby i do auta.
Chyba nie wspominałam (przynajmniej nie dzisiaj:), że od ponad tygodnia sakramencko wieje. Klimat jak w "Stu latach samotności". Puste miasteczko i wiatr.
Nie byle jaki! Przestawia bramki na boisku do nożnej. Swoją drogą fajne uczucie jakby człowiek przemieszczał się nie używając kończyn dolnych tylko był przesuwany siłą podmuchu.
Wracając do zakupów; otworzyłam bagażnik. Wtedy właśnie porządnie dmuchnęło. Próbując złapać za klapę bagażnika walnęłam siatką z zakupami i... Koniec każdy może sobie sam dośpiewać.
Pozdrawiamy cieplutko
Arleta i Freye,

czwartek, 22 stycznia 2009

11 miejsce (pierwsi pod kreską).

Jak mawiał trener Piechniczek: "Przegraliśmy mecz ale piłka jest nasza!"
Tu przypomina mi się taki stary, dobry dowcip o Jasiu, którego pani pyta, dlaczego nie było mamusi na wywiadówce?
-bo nie żyje, walec ją przejechał.
- a tata?
- tata też nie żyje, rozjechany walcem.
- a babcia?
- babcia zginęła pod walcem, tak jak dziadek.
Biedny Jasiu to co teraz poczniesz?
Nic! Dalej będę jeździć walcem!
Ja tak samo, dalej będę jeździć walcem i donosić co tam po drugiej stronie Bałtyku słychać.
Piękne dzięki wszystkim, którzy pofatygowali się oddać swój głos na mojego bloga. Przez te kilka dni emocje były naprawdę wielkie. I tak naprawdę warte przeżycia. Niesamowite jest to, że sympatia dla nas (i wszystkich Krewnych i Znajomych Królika) jest taka wielka.
Dziękuję całej rodzinie, z której jestem dumna! Każdy stanął na rzęsach aby dodać mi chwały.
Ojcu, który mnie wypuścił z tym startem też jestem wdzięczna.
Dzięki temu pospolitemu ruszeniu odświeżyliśmy kontakty ze znajomymi (zwłaszcza Kuba).
Wzruszył nas Bodek, który zrobił pospolite ruszenie w Chrzanowie. Pozdrawiamy w tym miejscu wszystkich naszych znajomych z ex-pracy (nie zapominając też o Pogotowiu).
Myślimy o Wszystkich cieplutko.
I głowa do góry, nie martwcie się, że nie wyszło za rok też pewnie będzie konkurs, a ja mogę wrócić spokojnie do jeżdżenia walcem. (No i co tak pani płacze, tylko minutę spóźniła się pani na pociąg.)

PS. Dziś rano gdy byłam na trzecim miejscu to uświadomiłam sobie, że w zasadzie czołówka blogów jest o nieszczęściach, które spotykają ludzi. Pierwszy był o raku, drugi o białaczce, a trzeci o Norwegii. Brrrr! Może dobrze się stało, że wypadłam z tego towarzystwa:).
PS2. Dzięki onetowi trochę podrasowałam bloga. Zauważyliście? Można też dopisywać komentarze anonimowo nie mając konta na gmailu.

Dzień dziadka.

Rodzonym dziadkom i wszystkim innym, życzymy:
  • wszystkich samolotów świata (do obejrzenia, sklejenia, przelecenia...)
  • boczków, szyneczek, kiełbasek, które nie słyszały o miażdżycy,
  • sprawności conajmniej takiej, aby dogonić wnuki,
  • realizacji wycieczki do Norwegii,
  • pociechy z wnucząt (i babć:)

Życzą Tosia i Staś

& Arleta i Kuba.

środa, 21 stycznia 2009

Dzień babci.

Wszystkim czytającym babciom: Eli, Malence, Joli (w Łodzi), Irence (w Irlandii) a jak są jeszcze inne to niech wystąpią do przypinania orderów; życzymy małych radości dnia coddziennego, słońca w duszy, samych kolorowych puzzli, z których składa się życie oraz częstych kontaków z najlepszymi z wnuków.
Składają:
Tosia i Staś z rodzicami.

Biblioteka.

Zastanawiałam się ostatnio nad tym jak stiuningować bloga i zwiększyć jego atrakcyjność merytoryczną? Podrapałam się po głowie, w zadumie o czym czyta się najchętniej?
Seks, celebrites, małe dzieci, gotowanie, auta... i jeszcze żeby sens miało.
No to może zacznę od tego pierwszego... Hmmm? Może tak:
Komputer ostatnio nam się p...y.
Nie, seks jest ale sensu brak!
To może o kimś znanym i jeszcze żeby trochę skandalicznie było.
Ale trudno o obciach w kraju gdzie lata się w gumiakach samolotem, a największym przekleństwem jest: Idź do piekła!
To co nam jeszcze zostało? - Małe dzieci.
Z dziećmi jak z pszczołami, nigdy nic nie wiadomo.
Koniec. Kropka!
Gotowanie? Na diecie proteinowej o gotowaniu? Dziękuję! Świętym Aleksym to ja raczej zostać nie zamierzam. A tu Staszek truje o pączkach. Aaaaaaaaaa!
Auta!!!
Subaru Forester jest de best! I każdy kto takim jeździ- też jest debeściakiem!
AAAA! Koniec z tymi wygłupami. Wracam do sprawdzonej taktyki. Napiszę o atrakcjach w Lærdal.
Miejscem bardzo przyjaznym dla nas nas człowieków cywilizowanych jest biblioteka.
Co można robić w bibliotece? Poza wypożyczaniem książek- ma się rozumieć.
Zalegnąć w wygodnej kanapce popijając herbatkę albo kawkę (stoją na stoliku do wyboru) i zagryzając ciasteczkiem oddać się przeglądowi prasy. A jest w czym pogrzebać!
W tym czasie dzieciarnia zalega we własnym kąciku, gdzie książki ułożone są na wysokościach adekwatnych do wieku. Mogą też tarzać się po podłodze na poduszko-zwierzakach, układać puzzle, rysować, oglądać komiksy.
Poza książkami można wypożyczać audio booki, też takie specjalne książko-odtwarzacze ze słuchawkami, filmy (przez tydzień nieodpłatnie), książki pisane Brailem.
Dla zbieraczy spamu są specjalne pudła z frikowymi gazetami i książkami (lekko przeterminowanymi).
Jeśli czegoś nie ma na stanie można zamówić, sympatyczne panie w komputerze sprawdzają, która z sąsiednich bibliotek może zostać dawcą. Notują sobie w komputerku namiary biorcy i obiecują oddzwonić gdy orzeł wyląduje.
Nowości ukazują się rzeczywiście dość szybko. Nie to, że jesteśmy obeznani ze wszystkimi newsami ale przed Świętami zasypywani byliśmy ulotkami z propozycjami uszczęśliwienia bliskich przez słowo pisane (np. o nazizmie w Norwegii - wspomnienia weterana wojennego, fantastyczny prezent pod choinkę!).
Przychodzę do biblioteki na początku stycznia a tu kto na mnie spogląda z półki? Tak jest, ten co się kulom nie kłaniał: Max Manus we własnej osobie. Mało tego, że nie kłaniał to jeszcze swemi małymi rączkami niemieckiego U-bota zatopił.Na moim etapie znajomości języka jestem w stanie przeczytać ze zrozumieniem, bez słownika:


  • o księżniczkach, króliczkach, misiach polarnych

  • komiks o Star Wars

  • książkę z przepisami kulinarnymi,

  • pierwszą stronę gazety z wiadomościami lokalnymi

  • informację o zakupach przez internet (nie ukrywam, że trochę improwizuję w tym temacie, ważne, że skutecznie)

  • wiadomość o szczepieniach Staszka.

Wczoraj Staszek był szczepiony przeciw tężcowi, krztuścowi i błonicy. Pani higienistka zdziwiła się, że tak dobrze mówi po norwesku (nie kryła też zdziwienia nad kubaturą pierworodnego;). Sama byłam dumna! Nie dość, że zachował się dzielnie (obiecał nie wspominać kolegom o bólu po ukłuciu, aby ich nie straszyć) to jeszcze ładnie podziękował (bez przypominania). A Kuba twierdzi, że psem i dzieckiem to się człowiek nie popisze na zawołanie!Dobra, tyle na dziś
Pozdrawiamy cieplutko.

Arleta i Freye.


poniedziałek, 19 stycznia 2009

Jest superere!

No i tak jest! Dzisiaj podczas mycia podłóg uświadomiłam sobie, że to czy wskoczę do finału czy nie ma mniejsze znaczenie niż to, że tyle osób zadało sobie fatygi aby napykać na komórze... Wyrzut endorfin był naprawdę duży. Samo poczucie bycia zwycięzcą jest nie do kupienia za żadne pieniądze! Tego samego życzę wszystkim czytającym. I po raz kolejny cytuję za Chłopakami, którzy nie płaczą: "w życiu trzeba sobie zadać jedno, z...e ważne pytanie. Co się chce robić i robić to. Ja chciałbym zostać ambasadorem na Jamajce, jak Tony Halik. Ile on staffu z tubylcami wypalił!?"
Ja, zostałam ambasadorem na daleko wysuniętej placówce dyplomatycznej Skandynawii w Laerdal. Co prawda kończą się tu wszystkie rozkłady jazdy (łącznie z rondem dla wron) ale cele do zdobycia stawiam systematycznie i oto bilans z tego roku (sic!):
  • Schudłam 5 kg w 1,5 tygodnia diety rozłożonej na 2 etapy. Teraz faza stabilizacji (2 miesiące, nistety- jak powiedziałby to Stanisław). Swoją drogą polecam zainteresowanym taką niewielką książeczkę "Nie potrafię schudnąć". Jest to poradnik napisany przez doktora, a nie jakiśtam pamiętnik (czy blog:) anorektyczki. Aha zwalone kilogramy były to krzywdy uczynione przez te małe ciasteczka wypiekane w grudniu.
  • Zakończyłam trening pamięci na platformie Sokrates. Biję pokłony przed możliwościami nauczania przez sieć.
  • Dodatkowo uczestniczę w kursie internetowym norweskiego dla obcokrajowców, z poczuciem, że dopiero teraz nauka języka nabrała tempa (odpowiedniego). A może to masa krytyczna została osiągnięta samo z siebie idzie sprawniej z gadaniem.
  • Oswoiłam Tosię na tyle z basenem, że z bojkami na plecach przepłynęła całą długość basenu bez mojej asekuracji.

A jakie następne cele? To już zupełnie inna bajka.

Pozdrawiam cieplutko i raz jeszcze dziękuję za wsparcie wszystkim.

Arleta&Freye.

piątek, 16 stycznia 2009

Jest super!

Dzięki, dzięki- wszystkich ludziom dobrej woli. Dotrarłam już na 4 stronę (startując z szarego końca:)Zapomniałam wpisać co konkretnie trzeba zrobić aby zagłosować. Wysłać SMS na numer 7144 o treści A01636. Koszt 1,22 pln, ma być przekazany na turnusy rehabilitacyjne dzieci z porażeniem mózgowym.
Pozdrawiam cieplutko Arleta.

czwartek, 15 stycznia 2009

Rodacy! Pomożecie?!

Zachęcona esemesem od rodzonego ojca -zgłosiłam bloga do konkursu onetu na blog roku, w kategorii moje życie.
A potem- jak to blondynka- obejrzałam konkurencję i... kucnęłam. Zgłosiło się ponad półtora tysiąca (sic!) domorosłych pisarzy. Jak już okrzepłam i zebrałam myśli... (Uwaga! Teraz skanuję stan swojego umysłu) to wyszło mi na to:
- nie ma bata aby ktokolwiek zapoznał się ze wszystkimi e-pamiętnikami i ocenił najlepszy,
- głosować będą wszyscy Krewni i Znajomi... na swojego Królika:)
- mam trochę Rodziny, wierzącej w moje różne talenta:)
- mam trochę Przyjaciół znających moje talenty:)
- mam trochę Bliskich Znajomych wiedzących o różnych moich talentach:)
- mam trochę Znajomych słyszących o ww.:)
- moi Znajomi mają swoich Znajomych, którym opowiadali o moich talentach:)
- i jeśli Ci wszyscy, których wspomniałam skrzykną się i...
pozostałe 1500 bloggerów schować się może!
Stąd prośba o przesłanie linka do adresu tego bloga do Wszystkich Fajnych Znajomych, którzy zapoznają się (przynajmniej pobieżnie) z treścią i zagłosują.
Dlaczego?
Liczę na otwarcie nowych drzwi w moim życiu:)
Dziękuję i pozdrawiam cieplutko.
Arleta.

wtorek, 13 stycznia 2009

Star(ś?) Wars party.


W ostatnią sobotę organizowaliśmy spóźnione, urodzinowe party Staszka, który we wtorek (6 stycznia) skończył 8 lat. Wtedy to tradycyjnie częstował czekoladkami panią i kolegów, a w zamian dostał własnoręcznie wykonaną planszę z naklejonymi laurkami od każdego z nich. Narodziny nowej, świeckiej tradycji (czekoladki) zostały odnotowane w cotygodniowej notatce, którą wraz z "rozkładem jazdy" naukowej na bieżący tydzień dostali wszyscy rodzice. Oprócz tego Staś miał na ławce małą polską flagę, którą dostał od pani Wandy, co również zostało odnotowane we wspomnianym zinie.
Za to w sobotę balowli chłopcy (7 sztuk razem ze Staszkiem) pod hasłem Star Wars. Parę dni wcześniej chłopaki zrobili specjalne wejście do pokoju z pozostałych po meblach kartonów, przypominające drzwi w kantynie na Mos Eisley (to informacja dla koneserów Gwiezdnych Wojen). Po wejściu, każdy z kumpli wybrał sobie stosowną maskę, którą szybko drukowaliśmy, naklejali na karton, wycinali i wiązali gumkę. Po pierwszej konkurencji (zabawa ciepło-zimno) i wydaniu nagród bal rozkręcił się na całego. Potem towarzystwo zasiadło przy stole. Zgodnie z sugestią mojej koleżanki odpuściłam ambitny catering i na stole znalazło się to, co tygrysy norweskie lubią najbardziej, czyli do wyboru parówy z bułą albo lofse (takie cieniutkie ziemniaczane placki, przypominające naleśniki, pieczone chyba) chipsy, pop corn, cola, oranżada sałatka owocowa i na koniec... główna atrakcja: tort z ozdobą w postaci lukrowej maski klona (znów info dla koneserów) i specjalnymi petardami do tortu.
Przy stole "zaimponowali byliśmy " męskimi zabawami, stosownymi do wieku:))
Następnie panowie zażyczyli sobie muzyki, gdyż przyszła pora na szaleństwo na parkiecie w rytm taktów z Mama mia. Szkoda, że nie mamy kamery!
W pewnym momencie jubilat stwierdził, że dość decybeli na dziś i zaszył się w swoim pokoju, gdzie zajął się składaniem robota (z prezentu). Czyli procedura standardowa dla naszej latorośli.
Minęły 3 godziny kiedy pojawili się rodzice pokwitować odbiór własnej progenitury.
Zabawa była przednia i doświadczyliśmy empirycznie dlaczego dotychczasowe imprezy, na których bywał Stanisław trwały maksymalnie 2 godziny:::)))).