wtorek, 12 sierpnia 2008

Takie sobie dyrdymały.

Kawa capucciono z gęstą pianką, tort czekoladowy (tak, tak ten sam... mmm...) i Tracey Thorn! To taka alegoria mojego nieba. Małe kawałeczki nieba, które łapię w tak zwanym międzyczasie.
Mija niedługo 2 miesiąc naszego pobytu. Największe postępy w norweskim poczynił Staszek.
Od końca ubiegłego tygodnia chodzi na zajęcia "świetlicowe" w szkole. Na początku chodziliśmy razem z Tosią, potem odprowadzałyśmy go aby się "odwstydził" a dziś proszę bardzo- został sam na cały dzień i bardzo mu się podobało. Dużo atrakcji na dworze, hali sportowej i rzeczonej świetlicy. W tamtym tygodniu męczył Kubę aby zaprosił Egila do nas. Na co Kuba -sam zadzwoń. I tak tez się stało. Wziął Stachu słuchawkę, gdzie wpisany jest numer telefonu do Egilów, napykał co trzeba, coś tam pogadał, na koniec rzucił- U ko! (ok po norwesku). Po czym zakomunikował, że kolega przyjdzie o 10 (nie było inaczej). Az prosi się anegdota opowiedziana przez ojca Kuby o profesorze (z uczelni rodziców), który zapragnął bratać się z wiejskim folklorem i naturą. Wybrał się za miasto, uciął kawałek brzozy (czy innego kijaszka), wystrugał piszczałeczkę i zaczął wygrywać melodyjki. Autochton przyglądający się całemu misterium, skwitował to dosadnie- "Samorodek pie...y"
Przez następne 3 dni będziemy mieć na wychowaniu Thora (czyt. Tura),najmłodszego brata Egila, który jeszcze roku nie skończył i został nazwany pieszczotliwie przez Tosię, małym Turkiem. Od poniedziałku zaczyna "chodzić" do przedszkola a jego rodzice zaczęli pracę i nie bardzo mieli pomysł co z małym zrobić więc... Nasza progenitura też startuje od przyszłego tygodnia. Staszek w poniedziałek, Tosia we wtorek.
W przyszłym tygodniu przyjmujemy też pierwszych polskich gości (co prawda mieszkających w Szwecji).
To tyle na dziś o wpuszczaniu korzeni.
Pozdrawiamy cieplutko.
Freye&Co.
PS. Jeśli ktoś by pytał o narzędzie łamiące wszelkie bariery narodowe to w czołówce stawiam tort czekoladowy (http://www.gotowanie.wkl.pl/przepis1693.html)

Brak komentarzy: