


I jeszcze dla grzecznych były lody.
Tak minęłą kolejna niedziela.
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/21lipca08
Pozdrawiamy cieplutko Freye&Co.
Minął miesiąc. Czas na krótki rachunek sumienia. Najkrócej jak można- jest nieźle. Jak w filmach Boolywood; czasem słońce czasem deszcz.
Dla każdego z nas ten miesiąc oznacza co innego. Ponoć dobrze jest prowadzić dziennik z przemyśleniami na tematy różniste, zwłaszcza jeśli chodzi o plany życiowe. Wtedy łatwo odnieść się do osiągnięć i postawić fajeczkę- wykonano!
Mój plan został wykonany. Mam tu ciszę, spokój, życie zwolniło tempo (na tyle szybko, że nie zdążyłam wyhamować), ludzie bardzo mili w codziennych kontaktach. Przyjaciół ma się kilku w życiu, reszta to dobrzy znajomi z którymi przez chwilę może nam być po drodze. Dlatego nie nastawiam się tutaj na znajomości krwią przypieczętowane. Ten stan rzeczy bardzo mi odpowiada. Wiem, że macie po lekturze bloga przekonanie, że lekko nie jest. Tu muszę się wytłumaczyć. Po prostu jak śpiewał Adam Nowak "...jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań..." To dobrze odzwierciedla moją nową rzeczywistość; Nie warunki są złe tylko mentalnie nie przestawiłam się na inne życie. Stan małej stabilizacji nie został jeszcze osiągnięty. Dopóki będą wszędzie stały pudła kartonowe nie zaznam spokoju! Wprawdzie brakuje nam auta (głównie do dalszych wycieczek) ale dzięki temu dzieci nieźle zasuwają na rowerch. Po Laerdal i okolicach jesteśmy samowystarczalni. Kondycja fizyczna zdecydowanie lepsza.W tym miejscu muszę z dumą dodać, że trochę kilogramów zrzuciliśmy (wszyscy). Gramy w piłę (jaką chcemy: siatkówkę, koszykówkę,nogę brakuje nam tylko do rugby ale pompkę, która by do takowej pasowała posiadamy). Wczoraj nawet wygrałam Subaru w meczu siatkówki z Kubą. Staszek zapytał o co gramy? Na co ja odpowiedziałam, że o auto. Reszta była oczywista! Jeszcze w Polsce wybieraliśmy auto jakim będziemy jeździć (pogaduchy towarzyskie z dziećmi). Stachu obstawił volvo, ja subaru, Tosia- różowe z otwieranym dachem, Kuba -Dacię Logan combi (to oczywiście było wężykiem).
Czego mi brakuje najbardziej? Może to głupie ale co tam -piszę: MIĘCHA! Takiego wielkiego, soczystego, w kawałku... Wielorybożercą raczej na starość nie zostanę. Ale z drugiej strony jak rezolutnie zauważył K.- "było napisane Argentyna? Było?". No nie było- to mam ryby a nie mięsko.
Aha i z dnia na dzień jest coraz lepiej. Pierwsze stresy związane głównie z językiem opadły. Dzieci kumplują się z tubylcami bez większych problemów.
Zapraszam na resztę zdjęć: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/19lipca08
Pozdrawiamy cieplutko Freye&Co.
Dzieci bardzo dzielnie spisały się. W wersji roboczej miałam zostać z Tosią i Stasiem przy rzece a Kuba zdobywać szczyt. W trakcie wędrówki okazało się, że łepki chcą iść dalej, więc tak też się stało. W połowie drogi a wysokość była taka:
ja jako samica z młodymi zeszłam w dół do wody.
Drogie Panie (a może i Panowie?) !
Czy zdażyło się Wam dostać tyle róż od ukochanego? I to jeszcze w środku nocy? Wiem, wiem każda normalna kobieta po 9 latach małżeństwa miałaby prawo do dużego zaniepokojenia, o co chodzi? Nie takiegom go brała!
Dobra, dobra wyjaśniam; Na jednej ze ścian domu jest kratka, po której pnie się róża. Wczoraj w nocy obie postanowiły zawalczyć. Wygrała róża. Prawie wyłamała kratę ze ściany (właśnie w momencie kiedy byłam w łóżku i czytałam książkę). A że miało to miejsce o północy, wołam męża: Marian, Marian ktoś się chyba włamuje do nas (ciekawe co by miał ukraść?). Na co Marian wziął młotek, gwoździe, sekator... nie bacząc na porę dnia (a w zasadzie nocy) poszedł fedrować. Takie są zalety białych nocy, nie musiałam stać z latarą w zębach jako asysta. Rano ja przejęłam sekator i ... sami możecie to obejrzeć w sieci.
Pozdrówka Freye&Co.