poniedziałek, 14 lipca 2008

Niedzielna wycieczka.







Wczoraj wybraliśmy się na rodzinną, małą wycieczkę -zaraz za dom. Według obowiązującej tutaj skali trudności- po prostu bułka z masłem. Jedna stopa (przy pięciu maksymalnie) w przewodniku. Tosia jechała w "czyczepce do roweru", którą pożyczył jej na kilka dni norweski kolega Staszka. Po przejechaniu około kilometra zostawiliśmy rowery przy drodze, ot tak po prostu... bez obaw, że ktoś będzie miał fantazję odjechać nimi w siną dal. I zaczęliśmy wspinaczkę mijając drewniany domek, na dachu którego rosły w trawie poziomki. Wyglądał na pomieszkiwany weekendowo.




A potem to było tak:







Dzieci bardzo dzielnie spisały się. W wersji roboczej miałam zostać z Tosią i Stasiem przy rzece a Kuba zdobywać szczyt. W trakcie wędrówki okazało się, że łepki chcą iść dalej, więc tak też się stało. W połowie drogi a wysokość była taka:






ja jako samica z młodymi zeszłam w dół do wody.






Tu Stachu policzył wszystkie kamienie w rzece i mogliśmy spokojnie wrócić do domu i przygotować obiad. Potem wpadł z wizytką kolejny, norweski kolega Staszka- Jørgen.

Znowu nie mogłam wyjść z podziwu nad sprawnością tutejszej sportowej, kadry, młodszej. Niesamowity jest gość w każdej dyscyplinie! Nawet mówi z prędkością karabinu. Jego mama (pielęgnarka z Kuby oddziału) pocieszyła nas, że ona też ma trudność ze zrozumieniem.

W drodze na górę spotkaliśmy "starego przyjaciela" Egila, który również został zaproszony.

Gdy Kuba zaproponował jego tacie aby wpadł na kawkę również- ten ochoczo się zgodził. Potem podczas kawciowania opowiedział o norweskich zwyczajach. Nie wpada się na kawkę z marszu, trzeba być wcześniej zaproszonym ale on ma inne zdanie na ten temat. Uważa, że dla dobra kontaktu dzieci starzy powinni się tak niezobowiązująco spotykać;) I tak to by było ze stereotypami i zwyczajami... Przed wyjazdem słyszeliśmy historię, która miała miejsce w Szwecji: Kolega kolegi (w naszym wieku) był tam na stypendium (czy czymś takim). Pewnego dnia wybrał się z wizytką, będąc zaproszonym wcześniej do znajomego z pracy (Szweda) na konkretną godzinę, załóżmy 16. Był na miejscu kwadrans wcześniej, dzwoni do drzwi i ... poczekał do 16, wtedy to zostały otwarte. Goście są zapraszani w odwiedziny w godzinach np. 16-18. Punktualnie o osiemnastej gospodarze wstają i żegnają się z gośćmi dziękując za miłą imprezkę.

Co do punktualności naszych dotychczasowych gości historia pokazała dokładnie odwrotnie, nikt nie dotarł punktualnie i z wyjściem też tak precyzyjnie nie było. Ufff! Odetchnęliśmy z ulgą. W tej konkurencji zajmowalibyśmy niechybnie ostatnie miejsce, a jak wiadomo należymy do ludzi z ambicjami ale z problemami czasowymi. Jeśli jest w Polsce ktoś do kogo dotarliśmy punktualnie, zgodnie z zaproszeniem- niech podniesie palec do góry!

Egil przyniósł Staszkowi swoje podręczniki z pierwszej klasy abyśmy mogli się zorientować w poziomie nauczania, wynika z nich, że Staś nie powinien mieć większych problemów jak już przełamie barierę języka. Dostał jeszcze zdjęcie klasy z podpisami aby zapoznał się.

Dzięki tym kontaktom ja też jestem zmuszana do konwersacji na temat "uprawy ziemniaków w Irlandii"- jak Zelig. Kończę bo znów konflikt interesów na tle komputera, skypujen do Staszka Sebastian- największy znawca liter z przedszkola w Tęczynku- jak go przedstawił nam Staś.

Reszta zdjęć z wycieczki tutaj:
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/Wycieczka
Pozdrawiamy cieplutko Freye&Co.

1 komentarz:

jo pisze...

hej hej!
no, teraz bede mogla spokojnie sobie poczytac, odkad jestem z powrotem w domu i mam czasu w brod i staly dostep do internetu.
piekne zdjecia, ja to bym tam chciala, ale moze za rok sie wam zwale? jade teraz do domu na 2 tygodnie i tak jakos straszno, ze was tam nie spotkam! wszyscy sie rozjezdzaja...
sciskam mocno