poniedziałek, 28 grudnia 2009
Znowu minął rok...
piątek, 25 grudnia 2009
wtorek, 15 grudnia 2009
Adwent. Świeczka trzecia.
czwartek, 10 grudnia 2009
Adwent 2009.
piątek, 4 grudnia 2009
Sagi ludzi lodu- ciąg dalszy...
czwartek, 12 listopada 2009
To ja Jarząbek.
niedziela, 19 lipca 2009
Lizbon story.
Lizbona.
W telegraficznym skrócie: po Lizbonie był szpital (zaprawa na sucho przed prawdziwym startem do pracy), wróciły dzieci z egzotycznych wakacji w Polsce w asyście naszych przyjaciół z ich dziećmi, potem tydzień zwiedzania naszych okolic, następnie wycieczka do Legolandu (niektórzy z nas do tej pory przeżywają traumę po spotkaniu takiej rzeszy ludzi), dalej-początek roku szkolnego, za następne 2 dni start w przedszkolu.
Z blogiem jak z lekcjami w szkole, trudno odkopać się z zaległości jak nie jest się na bieżąco:)
Niestety nie jest w stanie obiecać poprawy, z prozaicznego powodu: tracę wenę do pisania i gdyby nie zapotrzebowanie społeczne na kolejne odcinki "Sagi ludzi lodu" to pewnie już dawno napisałabym: Koniec i bomba, kto czytał ten trąba!
A wracając do Lizbony- zachwyt nadal nie minął. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy całym składem.
Na czym polega osobliwość tego miasta? Leży ono na kilku wzgórzach i można ją podziwiać z różnych punktów widokowych (miraduro). Aby dotrzeć do takowych można wsiąść w słynny tramwaj 28 i zrobić całą trasę od początku do końca. Stare miasto jest wieeeelkie. Właściwie przez te kilka dni poza jego obręb nie wyszliśmy (nie licząc popołudniowej wyprawy metrem do nowoczesnej dzielnicy zbudowanej z okazji Expo 98).
Można też pieszo zdobywać kolejne szczyty wzgórz, po to aby zapaść w knajpce widokowej na powietrzu i sączyć caipirinhę (drink z likieru o różnych nazwach ale na bazie soku trzcinowego, soku limonkowego i kruszonego lodu).http://www.youtube.com/watch?v=zOOEar1woto
albo skorzystać z elevadora czyli takiej windy co "podrzuca na górę".
Trudno wszystkie wrażenia wystukać na klawiaturze. Jeden obraz jest wart więcej niż 1000 słów, stąd zamiast nadmiaru słów zobaczcie sami uchwycone chwile.
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/Lizbona1207?authkey=Gv1sRgCMGbmdOitu3cngE#
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
czwartek, 9 lipca 2009
W szpitalu.
W poniedziałek, około 14.30 wpadłam w lekki stupor i zupełnie nie widziałam o czym mowa.
Nadmiar różnych informacji okazał się dla mnie letalny. Z maksymalnym skupieniem uwagi musiałam nadążać za informacjami o przepływie pacjentów w ramach oddziału chorób wewnętrznych oraz różnymi odmianami norweskiego (który- jak się okazało- chwilami był duńskim, szwedzkim albo niemieckim). Po 4 dniach intensywnego wysiłku psychicznego czuję się wypompowana. Jednak mam wrażenie, że dam radę!
Całe szczęście niewiele tu ode mnie zależy więc stres związany z odpowiedzialnością nie dotyczy mnie jeszcze.
I co dalej? Plany się krystalizują. Chcę otworzyć nową specjalizację, anestezjologię lub radiologię. W zależności od możliwości kształcenia (mojego i kubowego) jesienią sprawa się wyjaśni.
Na razie przez tydzień będziemy bawić z Kubą w Lizbonie, taki wyjazd z okazji 10-tej rocznicy ślubu.
Po powrocie nie omieszkam zdać relacji i pewnie bardzo się nie zdziwię jeśli spotkamy tam mnóstwo różnych znajomych, bo wiedzeni instynktem leminga kierujemy się tam, gdzie wszyscy się kierują.
Pozdrawiamy cieplutko (a nawet bardzo cieplutko, bo efekt cieplarniany znów daje się we znaki, 30 stopni to już norma tych wakacji)
Arleta i Freye.
wtorek, 9 czerwca 2009
Najpiękniejsza góra świata.

Czy podoba Wam się to zdjęcie?
Mnie bardzo. Patrząc na nie, to trochę tak jakby być w Norwegii w realu. Wprawdzie na Lofoty jeszcze nie dotarliśmy ale Ci, którzy tam byli są zauroczeni. Fotka jest właśnie stamtąd.
I tu prośba o wsparcie swoim głosem elektronicznym (wystarczy wypełnić formularz w necie) dzieła Agnieszki i jej aparatu. Trzeba wejść tu: http://pejzaze.onet.pl/65939,gr,19,galeria.html?g=1 i napykać jak wskazują organizatorzy.
Aha, cała akcja trwa do 12 czerwca.
Pozdrawiam nasz fanklub, wszystkich Krewnych i Znajomych Królika, którzy pamiętają jeszcze starych, poczciwych Freyów.
Arleta & Freye.
poniedziałek, 18 maja 2009
Cz.IV Aurlandsvegen.
Dokładnie można zobaczyć to tutaj: http://www.thefjords.no/ i po załadowaniu strony, na samym dole są zakładki do zdjęć albo video, należy wybrać film Stegastein (chyba otwiera się sam, jako pierwszy), od nazwy punktu widokowego.
Gdy wybraliśmy się na przejażdżkę jesienią, mijaliśmy po drodze auto typu nyska pełnej baranów, które hodowcy wożą na wypas w góry (albo na wakacje).
A jak już jesteśmy w Aurland to tylko rzut beretem do Flåm, gdzie kursuje słynna kolej górska, duża atrakcja turystyczna. Trasa ciągnie się w górę, wzdłuż pasma gór. Kolejne stacje są po to aby wysiąść i narobić fotek z cyklu: ja z wodospadem, ja obok wodospadu, ja przed wodospadem, ja pod wodospadem i tak dalej...
Dla ciekawych stosowny link: http://www.flaamsbana.no/eng/Index.html
Inne atrakcje Flåm to przystań dla transatlantyku, który przybija tu latem z tłumem turystów na pokładzie. I z myślą o nich są tam kafejki i sklepy z pamiątkami (największy jaki do tej pory widziałam) albo obejrzeć film panoramiczny w specjalnej sali. (http://www.flampanorama.no/film.html)
A tutaj film z okolic Flåm:
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
17 maja- Święto narodowe.
Wyciągane są wtedy z głębokich szaf stroje ludowe ( bunad), do których bardzo są przywiązani. Swoją drogą- bardzo są ładne. A ci, którzy takowych nie posiadają mogą się przebrać za Jamesa Bonda, tak jak to uczynił był Staszek.
poniedziałek, 11 maja 2009
Cz.III-De Heibergske Samlinger - Sogn Folkemuseum
Muzeum ludowe (czyli nasz skansen) w Kaupanger to nie lada frajda dla największych nawet malkontentów. I zaraz za bramą skończyły się komentarze w stylu: a po co my tam jedziemy!? Nuuuuuuuudy... i takie tam...
Zaraz za bramą to znaczy tutaj:
Przy budce ze sprzętem przeciwpożarowym stoją szczudła i konia z rzędem temu co za pierwszym razem odpali:)
Właśnie tutaj rozchodzą się ścieżki edukacyjne dla miłośników roślinek, zwierzątek, sztuki dawnej czy zabawy na świeżym powietrzu.
Dla florofili (nie mylić z chlorofilami) atrakcją są stanowiska występowania różnych roślinek od bardzo pospolitych do bardzo rzadkich. I żeby nie dać plamy nie rozpoznając np. mlecza została wbita specjalna tablica informacyjna:
I oprócz botaniki są tu różne inne ciekawostki dropsa, między innymi jak upleść wianek z kwiatów, jak się łodyga zwija w zimnej wodzie czy jak zrobić kłaniającego się ludzika. Miłośnicy zwierzątek mogą sobie poczytać o zwyczajach żywieniowo-rozrywkowych myszek i jak się nazywają poszczególne z nich:
Fajne było stanowisko ptaszkowe:
Dla tych co lubią poczytać cała biblioteka zalaminowana na poszczególnych kartkach w zielonej skrzynce poniżej, a dla tych co wręcz odwrotnie, po lewej stronie taka budka z klawiszami, z których każdy przyporządkowany jest do zdjęcia i jak można się spodziewać -słychać odgłosy każdego z nich (trudno nazwać śpiewem to co się wydobywa z dzioba sowy:). Po drodze do ptaszków mija się jelenia i też można posłuchać co ma do powiedzenia, na rykowisku- na ten przykład albo jak jest wkurzony
A co dla dzieci? Dzieci budują dom jak to drzewiej bywało czyli z ciosanych bali:
A potem typowy skansen, dobrze zachowany i utrzymany.
W sezonie można się załapać na oprowadzanie przez tutejszych pracowników i podróż w czasie. Mielenie mąki na żarnach, przędzenie wełny, gotowanie na palenisku, noszenie wody na koromyśle i tym podobne atrakcje. Cały dzień to za krótko aby zobaczyć wszystko. Nie dotarliśmy do środka budynku mieszczącego przyjemną kafejkę, sklep z ładnymi (o dziwo?!) pamiątkami i wystawy.
Wybierzemy się tam chętnie raz jeszcze. Jeśli ktoś chce nam potowarzyszyć, będzie nam bardzo miło.
6 czerwca są dni otwarte muzeum i spotykają się miłośnicy upraw domowych. Każdy chętny może przytaszczyć swoje hodowle ziołowe i wymienić je z innymi hobbystami. Albo też po prostu kupić co muzealnicy na własnym gruncie zasadzili. Kolejny dowód na to, że Norwegia to kraj hobbystami stojący. Ponoć różne organizacje zrzeszają 12 milionów członków, co przy ludności 4,5 miliona daje ładny wynik. Każdy miejscowy należy co najmniej do 3 klubów. W tym koniecznie sportowego. Do takiego też należymy całą rodziną.
Z innych ciekawostek lokalnych: w ubiegłym tygodniu zeszła spora lawina z kamieni na jednej ze ścian gór nas otaczających. Stało się to w nocy ale tak dobrze spaliśmy, że o sprawie zostaliśmy poinformowani z tygodniowym spóźnieniem. Ponoć duża rzadkość jeśli chodzi o rozmiar zjawiska.
I tak pchamy tę norweską taczkę do przodu i niedługo roczek stuknie.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/6maja2009?authkey=Gv1sRgCIKr2qPRkvmzOw#
czwartek, 7 maja 2009
Cz.II- Vindhella.
Jadąc na południowy-wschód od Laerdal i przejechaniu kilku kilometrów, zbaczając z trasy krajowej wjeżdża się na drogę historyczną.
A tak w skrócie, pierwsza jej wersja powstała w 1793r. ale ze względu na zły stosunek szerokości do wysokości (1:4) była zbyt stroma i trzeba ją było poprawić co miało miejsce między 1842-43. I jak tu piszą; dziś jeszcze można dostrzec resztki starej. Niestety ta nowa nie była zbyt przyjazna wędrującym więc 30 lat później wybudowano zupełnie nową wzdłuż rzeki.
Z okazji 1-go maja zrobiliśmy tę trasę z naszymi norweskimi znajomymi. Robi wrażenie sami możecie zobaczyć na zdjęciach. W doskonałym stanie. Ciekawie prezentują się gałki ozdabiające barierki stanowiące boczne ograniczenie. Żadnej nie brakuje:)
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
sobota, 2 maja 2009
Majka.
środa, 29 kwietnia 2009
Cz.I.-Voss.

Aby nie przytłoczyć nadmiarem będzie to informator w odcinkach.
Dziś na warsztacie mamy Voss. Dla stałych czytelników przypomnienie, że to tam gdzie wpadałam jak śliwka w kompot, z aparatem do sauny pełnej wesołych Wikingów. Voss jest dokładnie w połowie drogi między Bergen a Laerdal i jego zimowy widok przypomina do złudzenia Narnię. Śnieg leży do tej pory na górze. Nie dalej jak 2 tygodnie temu odbyły się tu zawody w akrobacjach narciarskich. Z resztą czego w tym Voss zimą robić nie można?

poniedziałek, 27 kwietnia 2009
Wiosna.
Dzisiaj Staszek miał spotkanie grupy przyjaciół ze szkoły. Kiedyś pisałam chyba o grupach wyznaczonych przez panią wychowawczynię (3-4 osobowe), które spotykają się raz w miesiącu u każdego z przyjaciół. Dziś była nasza kolej. W obecnej staszkowej vennergruppie był jeden kolega i dwie koleżanki. Trym przyszedł pierwszy i zaraz zabarykadowali się w królestwie Lego. Gdy potem dotarły dziewczyny Stachu pokazał im drzwi do pokoju Tosi i wrócił do swojego, zamykając szczelnie za sobą drzwi. Jak zwykle Kuba w poczuciu obowiązku przeistoczył się w kaowca i zainicjował zajęcia plastyczne. Łebki rysowały zamki, smoki, królewny, a na koniec powstał jeden scalony obraz (rzec by można układ:). Rzeczywiście dziewczyny wsiąkły w pokoju Tosi i wszystkie lalki przeżyły swe drugie wcielenia.
Starym, dobrym, norweskim zwyczajem punktualnie (po 2 godzinach) rodzice złosili się po pokwitować odbiór potomstwa.
I tak do następnego spotkania. Jutro Tosia balecik (tak, tak- to nie błąd literowy), środa- Stachu futbol, czwarek Tosia na konie, piątek kumple Stacha i znów tydzień minął.
Kuba tradycyjnie zarobionym jest.
Aha i na koniec dla tych co nie znają historii o rowerze, specjalny bonus.
Mianowicie Kuba jako przodownik pracy, taki tutejszy Birkut co te 300 procent normy trzaska, po godzinach wybrał się wieczorkiem do pracy papiery rasować. Tradycyjnie rowerkiem. Wraca koło 23 lekko zaskoczony bo mu rower zginął. Więc ja jako pan Wolf poleciłam mu na policję zgłosić. Tak też się stało, ale następnego dnia coby głowy mundurowym nie zawracać. I dzwoni mój najlepszy z mężów jak mu żona przykazała i zeznaje co miało miejsce. Na co konstable, żeby sobie dobrze poszukał bo pewnie gdzieś w krzakach leży, a tu w Norge to rowery raczej nie giną. -A panowie nie mogliby?
-Nie nie mogliby- brzmiała odpowiedź. Też pewnie zarobieni są:)
-A coś spisywać będziecie?
-A rower ubezpieczony był?
-Nie.
-No to nie będziemy. Bo jakbyś pan chciał starać się o odszkodowanie to potrzebujesz takiego kwita, żeś się zgłosił z problemem do nas.
-No to dziękuję bardzo za pomoc.
-Nie ma za co. Od tego jesteśmy.
Minął dzień. Wypożyczyłam Kubie mój rower. Minął następny. Pora obiadowa. Wpada rozentuzjazmowany Staszek, że tata przyjechał na dwu rowerach. Tak też się stało. Rower sam wrócił, prawie na miejsce. Jak się okazało istnieje tu taka świecka, niepisana tradycja, że jak jest imprezka i goście nie są w stanie wrócić autem to pożyczają sobie pierwszy lepszy rower, który potem odstawiają na miejsce albo blisko niego. Znajomemu Kuby w ten wzorek 5 razy zginął dwuślad i za każdym razem wracał. Ma chłop pecha, że blisko knajpy mieszka.
Opowiedziałam tę historię Benonowi, który stwierdził, że to podobnie jak u nich w Irlandii. Z tym, że tak dla hecy łebki zwijają auto, pojeżdżą sobie, a potem go palą.
No cóż co kraj to zwyczaj. Jedno jest pewne, żaden Polak tego nie zrobił! Czy ktoś słyszał, żeby tak schanić robotę? Ukraść, a potem oddać. Bez sensu!
I tym optymistycznym akcentem kończę na dziś. Następnym razem napiszę jakie atrakcje turystyczne czekają na goszczące u nas wycieczki. Dla tych co mają już kupione bilety i dla tych co się wahają.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/Vennergruppa270409?authkey=Gv1sRgCLbwgJPx4L2S9QE#
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/BiegLaerdalski260409?authkey=Gv1sRgCJmmsJi9xaSa_AE#
sobota, 4 kwietnia 2009
Melduję posłusznie, że żyjemy!
Żyjemy i mamy się dobrze. Myślę, że fakt nieobecności potwierdza że, poziom stresu wyraźnie opadł i potrzeba opisywania rzeczywistości też jakby mniejsza.
Mam wrażenie, że lepiej komunikuję się z tubylcami... Co nie oznacza, że czytelników zamieniłam na słuchaczy:)
Dzięki dzieciakom i najlepszemu z mężów utrzymujemy wysoki standard towarzyski, zgodnie z hasłem: Dzień bez gościa to stracony dzień. Nierzadko multiplikujemy te dni. Stachu wyskakuje na chwilkę pojeździć na desce i wraca z nowym kolegą, którego wprowadza do kuchni, rzucając w drzwiach: daj mu coś do picia! W tym czasie podejmuję (pierwszorazowo) starszego kolegę ze świetlicy szkolnej kanapkami.
Myślę, że i tak nie dorównujemy dziadkowi naszego kolegi, który swojego czasu zaprosił do domu na obiad całą drużynę futbolistów z Sosnowca, taki był uradowany meczem. I... wszystko byłoby zrozumiałe gdyby nie to, że nie uprzedził małżonki. Ta ponoć stanęła na wysokości zadania.
Wszystko przede mną i nie wykluczam takiej ewentualności, że któregoś dnia stanie u drzwi załoga trampkarzy z Laerdal. Czasem tylko Tosia licytuje u kogo było więcej gości, u niej czy starszego brata.
A przy tematach biesiadnych będąc nadmienię, że zostałam wielką fanką takiej stronki: http://www.chleb.info.pl/index.php?id=31
Właśnie czule głaszczę naszego nowego domownika, czyli zakwas na poczet przyszłych bochenków. W międzyczasie popełniłam własnoręcznie dwa chleby z zupełnie innej bajki: http://www.gotowanie.wkl.pl/przepis42631.html i też zadziałały. Nostalgia za polskimi smakami. O dziwo mamy tu wielki wybór gatunków mąki, ze wszystkich chyba zbóż natomiast biała pszenna występuje tylko w jednej postaci. Żadnych tam tortowych, krupczatek czy takich tam. Jedna i cześć! Do pierogów czy biszkoptu ta sama, więc trudno sie dziwić, że niełatwo je odróżnić w smaku:).
Właśnie ustalam świąteczny zestaw obowiązkowy ciast (no i dowolny ma się rozumieć).
Mazurek ze śliwkami kalifornijskimi i gęęęęstą czekoladą, bakaliowiec na herbacie (znalazłam go też w tutejszej gazetce Mat og vin), pascha (z przepisu A. Kręglickiej) z sosem malinowym, drożdżowe to jazda obowiązkowa w dowolnej rozważam wafle (nasze, nasze polskie).
Paszami treściwymi nie zawracam sobie na razie głowy.
Z ciekawostek dropsa: w Norwegii okres Wielkanocy to przede wszystkim triduum paschalne, Wielki Czwartek i Piątek są dniami wolnymi od pracy i na wszystkich sklepach wiszą kłódki.
A jak typowy Norweg spędza Święta? Ładuje narty i rodzinę w auto i prują w górki. Wspominałam o hyccie (chatce), którą szanujący się Norweg powinien posiadać na łonie natury bądź w Hiszpanii (zwaną też drugą ojczyzną z uwagi na exodus emerytów w kierunku słońca)? Właśnie do takich hyttek wyjeżdżają. Dzisiaj Kuba z młodzieżą jest goszczony przez rodziców Egila (jak widać kontakty Staszka na coś się przydają:)
To tyle na dziś aby nie przedawkować po długiej przerwie.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta&Freye.
PS. Dziś nauczyłam się wstawiać filmy do posta. Nie wierzycie, to zobaczcie:
piątek, 20 lutego 2009
Tłusty czwartek.
Obżerać się pączkami, to jasne... albo... smażyć pączki.
I nie było inaczej. Tradycyjnie na początku sesja zdjęciowa: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/PaczkiZdjecia?authkey=pCYNE8PM5hs#
A potem szable (pączek) w dłoń i mlaszczemy... z oczywistym wyjątkiem Staszka, który stwierdził: Jadłem już lepsze!
A teraz siedzę na walizkach (jutro do lecimy do Krakau) i żegnamy wizytę Królestwa Szwecji przybyłej do Królestwa Norwegii na ferie zimowe:)
Pozdrawiamy cieplutko.
Arleta&Freye.
środa, 11 lutego 2009
Pierwsze słońce!
Trwało to aż pół godziny ale dobre i to!
Fakt był na tyle doniosły, że postanowiłam... odnotować.
Pozdrawiamy cieplutko.
Arleta i Freye.
czwartek, 5 lutego 2009
Naiv. Super.
Podsunął mi ją pod nos Kuba, ze słowami: łatwo się czyta i daje do myślenia (co miało oznaczać, że w porównaniu z "Siódmą pieczęcią" jest raczej głupkowata:).
Zdziwiło mnie to, że Kuba ocenił moje zdolności językowe dość wysoko. Ale jeśli ktoś używa na codzień drugiego kondiszonala to pewnie jest przekonany święcie, że każdy potrafi.( Ciekawe czy potrafiłby przetłumaczyć taką hrabalowską frazę: gdybym miał córkę i gdyby ta córka zachorowała była na tyfus, to gdybym był miał pistolet, wziąłbym się i zastrzelił:).
Najładniejsze są wątki o dobrym świecie, tym który był kiedyś i jak się dobrze poszuka to można znaleźć go wokół siebie.
poniedziałek, 2 lutego 2009
Nartki.
Czuję się w obowiązku złożenia stosownego raportu, głównie z myślą o tych co się do nas wybierali albo wybierają, a mieli również chęć zasmakować w zimowych atrakcjach Norwegii.
Niezbyt rano (koło 9) wsiedliśmy do autka i jechaliśmy, jechaliśmy, jechaliśmy (prawie jak dżamble płynęli...) jak te sierotki na drodze. Słońca nijak na horyzoncie nie dało się wypatrzyć, a jak już dało to nic innego nie było widać. Jasność, jasność widzę jasność! Leżące zupełnie poziomo słońce. Ale ręka by mi z grobu wystawała jeśli bym coś przeciw temu miała. Toż to pierwszy raz od 3 miesięcy i to w realu! Droga, co tu dużo gadać! Zobaczcie sami. Kto widział Fargo ten wie! Do przodu nic poza górami, do tyłu- to samo.
Ale "E22 -czarna." Tak naprawdę nie wiem jaka jest właściwa numeracja tej drogi. Poprzednie zdanie jest zaczerpnięte ze składziku różnych mądrości życiowych mojego teścia i zostało (ponoć wielokrotnie) wypowiedziane przez lokalnego mądryłka, który dawno, dawno temu miał te hobby, że (nie, nie budował samolotu) chadzał do drogi aby ocenić stan nawierzchni.
Dotarliśmy przed 11 (aha mieliśmy do przejechania 84km). Wypożyczyliśmy brakujący sprzęt, nabyliśmy skipassy i na górę. Z fajności, których dotychczas nie doświadczyliśmy: aby wejść przez bramkę do wyciągu wystarczyło mieć przy sobie kartę gdziekolwiek byleby stanąć do ścianki bramki w ten sposób aby ją "wyczuła". Czasami można było przejść ot tak i już, barierka się otwierała. A dzieci, które mieściły się pod bramką z tekturowym trollem wchodziły za friko (teoretycznie do 7 roku życia). Aha trochę jeszcze o infrastrukturze centrum narciarskiego w Hemsedal- Są 4 stacje, w bezpośrednim sąsiedztwie parkingów. Najwyższa (główna) to ławeczka dla 8 czy 10 osób, pozostałe to orczyki (różne). Całość oczywiście skomunikowana ze sobą. Nie ma innej możliwości parkingu żeby nie było blisko. Można też wynająć sobie hyttę (chatkę), hotel, pokój u gospodarzy i docierać na miejsce autobusem (częste kursy). Na miejscu- poza wypożyczalniami, jest gdzie zjeść czy pójść na stronę. Fajnym pomysłem (nie dla wszystkich!) są koszyczki windujące nad stołami, gdzie można upakować rękawiczki, kaski, gogle coby nie przeszkadzały na stole podczas jedzenia.
Dotarliśmy na górę z dziećmi i... trochę nam rura zmiękła jak zobaczyliśmy panoramę. Z Bożą pomocą udało się zwindować towarzystwo na dół i kawałkami Stachu zasuwał z zawrotną prędkością, na którą ja się nie odważyłam. W sumie pierwsze kroki stawiał w ubiegłym roku na oślej łączce w Paczółtowicach (albo jeszcze rok do tyłu?). Niestety (tu głównie moja wina, bo pamiętam własne przerażenie jak mój ówczesny chłopak- Kuba zabrał mnie na Kasprowy aby nauczyć pierwszych kroków narciarskich. Po pierwszym i ostatnim zjeździe zaległam w knajpie i skułam się góralską herbatą, a może samą góralską?) poziom trochę zbyt wygórowany aby dzieci miały z tego fun. Staszek na granicy rozstroju nerwowego zażądał czegoś gorącego do zjedzenia i tak zalegliśmy w knajpce, a ja w nagrodę za dzielność obiecałam mu zamówić co tylko sobie zażyczy, nawet 2 czekolady plus ekstra premię 20 koron. W końcu jak odtajaliśmy, znów nabrał ochoty na jeżdżenie (w tym czasie Kuba machał swoje rundy, z dużą satysfakcją. Przypomniały mu się stare, dobre czasy jak w Korbielowie z kumplem Tomkiem (tu machamy łapą do Ptaków) zasuwali po kopnym śniegu.) Warunki na stoku były fantastyczne, śnieg i trasy idealne (dwie z prawie 30 nieczynne, i jedną z nich śmignął właśnie Kuba). Z ciekawostek dropsa, które mi się przypomniały: oglądaliśmy w Sylwestra program o wyczynowcach snowbordzistach, którzy się umówli w Hemsedal na harce. Dostali zgodę na zrobienie swojej trasy, która dałaby im możliwość wyczesania wszystkich możliwych trików. I tak też się stało.
Dla miłośników deski jest też specjalny park z możliwością jazdy ekstremalnej.
Potem zamieniliśmy się z Kubą; ja na nartki a Kuba za instruktora dla własnych dzieci.
Tosia spisała się na medal. Pierwszy występ na nartach, bez żadnego narzekania, biadolenia czy upierania się. Powiedziała, że jeszcze chce przyjechać. W strefie dla dzieci Stachu poczuł się jak ryba w wodzie i przypomniał sobie wszystko co umiał. Nawet orczyk.
Przeżyliśmy fantastyczną niedzielę.
Dla zainteresowanych stronka: http://www.hemsedal.com/
Jest też w wersji angielskiej.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
Tradycyjnie link do galerii: http://picasaweb.google.pl/arletafrey/01022009#
piątek, 23 stycznia 2009
Jajka.
Podziękowałam. Siaty w zęby i do auta.
Chyba nie wspominałam (przynajmniej nie dzisiaj:), że od ponad tygodnia sakramencko wieje. Klimat jak w "Stu latach samotności". Puste miasteczko i wiatr.
Nie byle jaki! Przestawia bramki na boisku do nożnej. Swoją drogą fajne uczucie jakby człowiek przemieszczał się nie używając kończyn dolnych tylko był przesuwany siłą podmuchu.
Wracając do zakupów; otworzyłam bagażnik. Wtedy właśnie porządnie dmuchnęło. Próbując złapać za klapę bagażnika walnęłam siatką z zakupami i... Koniec każdy może sobie sam dośpiewać.
Pozdrawiamy cieplutko
Arleta i Freye,
czwartek, 22 stycznia 2009
11 miejsce (pierwsi pod kreską).
Tu przypomina mi się taki stary, dobry dowcip o Jasiu, którego pani pyta, dlaczego nie było mamusi na wywiadówce?
-bo nie żyje, walec ją przejechał.
- a tata?
- tata też nie żyje, rozjechany walcem.
- a babcia?
- babcia zginęła pod walcem, tak jak dziadek.
Biedny Jasiu to co teraz poczniesz?
Nic! Dalej będę jeździć walcem!
Ja tak samo, dalej będę jeździć walcem i donosić co tam po drugiej stronie Bałtyku słychać.
Piękne dzięki wszystkim, którzy pofatygowali się oddać swój głos na mojego bloga. Przez te kilka dni emocje były naprawdę wielkie. I tak naprawdę warte przeżycia. Niesamowite jest to, że sympatia dla nas (i wszystkich Krewnych i Znajomych Królika) jest taka wielka.
Dziękuję całej rodzinie, z której jestem dumna! Każdy stanął na rzęsach aby dodać mi chwały.
Ojcu, który mnie wypuścił z tym startem też jestem wdzięczna.
Dzięki temu pospolitemu ruszeniu odświeżyliśmy kontakty ze znajomymi (zwłaszcza Kuba).
Wzruszył nas Bodek, który zrobił pospolite ruszenie w Chrzanowie. Pozdrawiamy w tym miejscu wszystkich naszych znajomych z ex-pracy (nie zapominając też o Pogotowiu).
Myślimy o Wszystkich cieplutko.
I głowa do góry, nie martwcie się, że nie wyszło za rok też pewnie będzie konkurs, a ja mogę wrócić spokojnie do jeżdżenia walcem. (No i co tak pani płacze, tylko minutę spóźniła się pani na pociąg.)
PS. Dziś rano gdy byłam na trzecim miejscu to uświadomiłam sobie, że w zasadzie czołówka blogów jest o nieszczęściach, które spotykają ludzi. Pierwszy był o raku, drugi o białaczce, a trzeci o Norwegii. Brrrr! Może dobrze się stało, że wypadłam z tego towarzystwa:).
PS2. Dzięki onetowi trochę podrasowałam bloga. Zauważyliście? Można też dopisywać komentarze anonimowo nie mając konta na gmailu.
Dzień dziadka.
- wszystkich samolotów świata (do obejrzenia, sklejenia, przelecenia...)
- boczków, szyneczek, kiełbasek, które nie słyszały o miażdżycy,
- sprawności conajmniej takiej, aby dogonić wnuki,
- realizacji wycieczki do Norwegii,
- pociechy z wnucząt (i babć:)
Życzą Tosia i Staś
& Arleta i Kuba.
środa, 21 stycznia 2009
Dzień babci.
Biblioteka.
Seks, celebrites, małe dzieci, gotowanie, auta... i jeszcze żeby sens miało.
No to może zacznę od tego pierwszego... Hmmm? Może tak:
Komputer ostatnio nam się p...y.
Nie, seks jest ale sensu brak!
To może o kimś znanym i jeszcze żeby trochę skandalicznie było.
Ale trudno o obciach w kraju gdzie lata się w gumiakach samolotem, a największym przekleństwem jest: Idź do piekła!
To co nam jeszcze zostało? - Małe dzieci.
Z dziećmi jak z pszczołami, nigdy nic nie wiadomo.
Koniec. Kropka!
Gotowanie? Na diecie proteinowej o gotowaniu? Dziękuję! Świętym Aleksym to ja raczej zostać nie zamierzam. A tu Staszek truje o pączkach. Aaaaaaaaaa!
Auta!!!
Subaru Forester jest de best! I każdy kto takim jeździ- też jest debeściakiem!
AAAA! Koniec z tymi wygłupami. Wracam do sprawdzonej taktyki. Napiszę o atrakcjach w Lærdal.
Miejscem bardzo przyjaznym dla nas nas człowieków cywilizowanych jest biblioteka.
Co można robić w bibliotece? Poza wypożyczaniem książek- ma się rozumieć.
Zalegnąć w wygodnej kanapce popijając herbatkę albo kawkę (stoją na stoliku do wyboru) i zagryzając ciasteczkiem oddać się przeglądowi prasy. A jest w czym pogrzebać!
W tym czasie dzieciarnia zalega we własnym kąciku, gdzie książki ułożone są na wysokościach adekwatnych do wieku. Mogą też tarzać się po podłodze na poduszko-zwierzakach, układać puzzle, rysować, oglądać komiksy.
Poza książkami można wypożyczać audio booki, też takie specjalne książko-odtwarzacze ze słuchawkami, filmy (przez tydzień nieodpłatnie), książki pisane Brailem.
Dla zbieraczy spamu są specjalne pudła z frikowymi gazetami i książkami (lekko przeterminowanymi).
Jeśli czegoś nie ma na stanie można zamówić, sympatyczne panie w komputerze sprawdzają, która z sąsiednich bibliotek może zostać dawcą. Notują sobie w komputerku namiary biorcy i obiecują oddzwonić gdy orzeł wyląduje.
Nowości ukazują się rzeczywiście dość szybko. Nie to, że jesteśmy obeznani ze wszystkimi newsami ale przed Świętami zasypywani byliśmy ulotkami z propozycjami uszczęśliwienia bliskich przez słowo pisane (np. o nazizmie w Norwegii - wspomnienia weterana wojennego, fantastyczny prezent pod choinkę!).
Przychodzę do biblioteki na początku stycznia a tu kto na mnie spogląda z półki? Tak jest, ten co się kulom nie kłaniał: Max Manus we własnej osobie. Mało tego, że nie kłaniał to jeszcze swemi małymi rączkami niemieckiego U-bota zatopił.Na moim etapie znajomości języka jestem w stanie przeczytać ze zrozumieniem, bez słownika:
- o księżniczkach, króliczkach, misiach polarnych
- komiks o Star Wars
- książkę z przepisami kulinarnymi,
- pierwszą stronę gazety z wiadomościami lokalnymi
- informację o zakupach przez internet (nie ukrywam, że trochę improwizuję w tym temacie, ważne, że skutecznie)
- wiadomość o szczepieniach Staszka.
Wczoraj Staszek był szczepiony przeciw tężcowi, krztuścowi i błonicy. Pani higienistka zdziwiła się, że tak dobrze mówi po norwesku (nie kryła też zdziwienia nad kubaturą pierworodnego;). Sama byłam dumna! Nie dość, że zachował się dzielnie (obiecał nie wspominać kolegom o bólu po ukłuciu, aby ich nie straszyć) to jeszcze ładnie podziękował (bez przypominania). A Kuba twierdzi, że psem i dzieckiem to się człowiek nie popisze na zawołanie!Dobra, tyle na dziś
Pozdrawiamy cieplutko.
Arleta i Freye.
poniedziałek, 19 stycznia 2009
Jest superere!
Ja, zostałam ambasadorem na daleko wysuniętej placówce dyplomatycznej Skandynawii w Laerdal. Co prawda kończą się tu wszystkie rozkłady jazdy (łącznie z rondem dla wron) ale cele do zdobycia stawiam systematycznie i oto bilans z tego roku (sic!):
- Schudłam 5 kg w 1,5 tygodnia diety rozłożonej na 2 etapy. Teraz faza stabilizacji (2 miesiące, nistety- jak powiedziałby to Stanisław). Swoją drogą polecam zainteresowanym taką niewielką książeczkę "Nie potrafię schudnąć". Jest to poradnik napisany przez doktora, a nie jakiśtam pamiętnik (czy blog:) anorektyczki. Aha zwalone kilogramy były to krzywdy uczynione przez te małe ciasteczka wypiekane w grudniu.
- Zakończyłam trening pamięci na platformie Sokrates. Biję pokłony przed możliwościami nauczania przez sieć.
- Dodatkowo uczestniczę w kursie internetowym norweskiego dla obcokrajowców, z poczuciem, że dopiero teraz nauka języka nabrała tempa (odpowiedniego). A może to masa krytyczna została osiągnięta samo z siebie idzie sprawniej z gadaniem.
- Oswoiłam Tosię na tyle z basenem, że z bojkami na plecach przepłynęła całą długość basenu bez mojej asekuracji.
A jakie następne cele? To już zupełnie inna bajka.
Pozdrawiam cieplutko i raz jeszcze dziękuję za wsparcie wszystkim.
Arleta&Freye.
piątek, 16 stycznia 2009
Jest super!
Pozdrawiam cieplutko Arleta.
czwartek, 15 stycznia 2009
Rodacy! Pomożecie?!
A potem- jak to blondynka- obejrzałam konkurencję i... kucnęłam. Zgłosiło się ponad półtora tysiąca (sic!) domorosłych pisarzy. Jak już okrzepłam i zebrałam myśli... (Uwaga! Teraz skanuję stan swojego umysłu) to wyszło mi na to:
- nie ma bata aby ktokolwiek zapoznał się ze wszystkimi e-pamiętnikami i ocenił najlepszy,
- głosować będą wszyscy Krewni i Znajomi... na swojego Królika:)
- mam trochę Rodziny, wierzącej w moje różne talenta:)
- mam trochę Przyjaciół znających moje talenty:)
- mam trochę Bliskich Znajomych wiedzących o różnych moich talentach:)
- mam trochę Znajomych słyszących o ww.:)
- moi Znajomi mają swoich Znajomych, którym opowiadali o moich talentach:)
- i jeśli Ci wszyscy, których wspomniałam skrzykną się i...
pozostałe 1500 bloggerów schować się może!
Stąd prośba o przesłanie linka do adresu tego bloga do Wszystkich Fajnych Znajomych, którzy zapoznają się (przynajmniej pobieżnie) z treścią i zagłosują.
Dlaczego?
Liczę na otwarcie nowych drzwi w moim życiu:)
Dziękuję i pozdrawiam cieplutko.
Arleta.
wtorek, 13 stycznia 2009
Star(ś?) Wars party.

Za to w sobotę balowli chłopcy (7 sztuk razem ze Staszkiem) pod hasłem Star Wars. Parę dni wcześniej chłopaki zrobili specjalne wejście do pokoju z pozostałych po meblach kartonów, przypominające drzwi w kantynie na Mos Eisley (to informacja dla koneserów Gwiezdnych Wojen). Po wejściu, każdy z kumpli wybrał sobie stosowną maskę, którą szybko drukowaliśmy, naklejali na karton, wycinali i wiązali gumkę. Po pierwszej konkurencji (zabawa ciepło-zimno) i wydaniu nagród bal rozkręcił się na całego. Potem towarzystwo zasiadło przy stole. Zgodnie z sugestią mojej koleżanki odpuściłam ambitny catering i na stole znalazło się to, co tygrysy norweskie lubią najbardziej, czyli do wyboru parówy z bułą albo lofse (takie cieniutkie ziemniaczane placki, przypominające naleśniki, pieczone chyba) chipsy, pop corn, cola, oranżada sałatka owocowa i na koniec... główna atrakcja: tort z ozdobą w postaci lukrowej maski klona (znów info dla koneserów) i specjalnymi petardami do tortu.
Przy stole "zaimponowali byliśmy " męskimi zabawami, stosownymi do wieku:))
Następnie panowie zażyczyli sobie muzyki, gdyż przyszła pora na szaleństwo na parkiecie w rytm taktów z Mama mia. Szkoda, że nie mamy kamery!
W pewnym momencie jubilat stwierdził, że dość decybeli na dziś i zaszył się w swoim pokoju, gdzie zajął się składaniem robota (z prezentu). Czyli procedura standardowa dla naszej latorośli.
Minęły 3 godziny kiedy pojawili się rodzice pokwitować odbiór własnej progenitury.
Zabawa była przednia i doświadczyliśmy empirycznie dlaczego dotychczasowe imprezy, na których bywał Stanisław trwały maksymalnie 2 godziny:::)))).