poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Plastusiowy pamiętnik.


Tosia poszła do szkoły z nowym tornistrem i piórnikiem. Podobało jej się wszystko i wszyscy.
W pierwszym dniu wykonaliśmy mały falstart, przyszliśmy na 10, a powinniśmy godzinę później. I był to pierwszy przypadek w historii olimpiady, że byliśmy za wcześnie.
Może padliśmy ofiarami sugestii babci naszego kolegi, która zrywała go po pierwszym pianiu koguta i żegnała do szkoły słowami: Idź Tomuś, wcześniej wyjdziesz, wcześniej wrócisz.
Najpierw pani rektor (po naszemu dyrektor) przywitała pierwsze cztery klasy, zwłaszcza pierwszaki.
Potem każdy rządek poszedł do swojej klasy. Tu wychowawczyni, dla najbliższych (i najdalszych też)- Anette, powitała rodziców i dzieci, a jeszcze potem wysłała starych na pogadankę z panią rektor i dzieci rysowały co robiły na wakacjach.
I na koniec główna atrakcja, zdjęcie na górce szkolnej, które ma być opublikowane w lokalnej gazecie, w najbliższym czasie.


Najlepsze miało dopiero nadejść- massive attack kumpli Staszka. Chyba nie było jednego, który nie zapytał czy może wpaść z odwiedzinami. Jak zadzwonił biedny Egil koło 17 z tym samym pytaniem, reszta (oprócz Staszka, który trzymał słuchawkę i przekazywał wieści) zgodnym chórem odpowiedziała: NIE! jest nas za dużo. Drobny szczegół, że Staszek pytał rodziców, a nie ich o pozwolenie.

Pogoda nadal jak drut. Wczoraj Jacek wypatrzył na termometrze w słońcu 37 stopni. Tak naprawdę było ze 26.
Jutro kolejny dzień z życia Iwana Denisowicza.
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.

Brak komentarzy: