czwartek, 15 lipca 2010

Gdzie moja junost...

Przyleciały przyjaciółki z lat studenckich. Jedyne z czym było porównywalne ich lądowanie to z tym w Normandii. No może z drobnym wyjątkiem: obyło się bez strat w ludziach.
Niepełne 5 dni maksymalnie zakręconych. Miały: dostać Norwegię w pastylce, zrelaksować się, uprawiać turystykę pieszą, poimprezować, mile połechtać kubeczki smakowe (kufelki również), nie przytyć przy tym (no może nie każda miała ten punkt programu odhaczony), wymienić się newsami na temat wątków biograficznych wspólnych znajomych, poopalać się, wogóle nie przejmować się pozostawionymi na pastwę losu (czyt. dzieci lub co gorsza teściów) mężów...
No i z grubsza plan został wykonany.
Postarałam się stanąć na wysokości zadania i zorganizować imprezkę pt. "Czego pragną kobiety." Jedynie Mela Gibsona nie udało się namówić do projektu.
Było wino, świeczki, śpiewał Robbie Williams i Frank Sinatra.
Chwila, moment i wylot.
Dziękuję dziewczyny, że chciało Wam się wsiąść w kosiarkę do trawy i zrobić tyle kilometrów tylko po to aby się ze mną spotkać.
Chyba się starzeję bo robię się sentymentalna.
Mam nadzieję, że pod powiekami została Wam Norwegia.
PS. Zapraszam znowu. Tylko muszę kupić lepsze subaru:)

4 komentarze:

roberto pisze...

nie da się nie przytyć...

anka pisze...

da, się da....szczególnie na łososiu laerdalskim :) W okolicach Krakowa, gdzie koleżanka A. golonką i żeberkami w miodzie gości witała, do tego zapiekane ziemniaczki z tymiankiem, rozmarynem- suto olejem polane , no i deser kalorycznej sile rażenia bomby wodorowej to było dopiero wyzwanie!!

Unknown pisze...

Ta i jeszcze na siłę łyżką do pysków pakowałam...

anka pisze...

no nie pamietam ,żeby na talerzach zostawało- więc albo za..iście dobre było albo strach było nie zjeść- pewnie co gość to motywacja :)