niedziela, 19 lipca 2009
Lizbon story.
Lizbona.
W telegraficznym skrócie: po Lizbonie był szpital (zaprawa na sucho przed prawdziwym startem do pracy), wróciły dzieci z egzotycznych wakacji w Polsce w asyście naszych przyjaciół z ich dziećmi, potem tydzień zwiedzania naszych okolic, następnie wycieczka do Legolandu (niektórzy z nas do tej pory przeżywają traumę po spotkaniu takiej rzeszy ludzi), dalej-początek roku szkolnego, za następne 2 dni start w przedszkolu.
Z blogiem jak z lekcjami w szkole, trudno odkopać się z zaległości jak nie jest się na bieżąco:)
Niestety nie jest w stanie obiecać poprawy, z prozaicznego powodu: tracę wenę do pisania i gdyby nie zapotrzebowanie społeczne na kolejne odcinki "Sagi ludzi lodu" to pewnie już dawno napisałabym: Koniec i bomba, kto czytał ten trąba!
A wracając do Lizbony- zachwyt nadal nie minął. Mam nadzieję, że jeszcze tam wrócimy całym składem.
Na czym polega osobliwość tego miasta? Leży ono na kilku wzgórzach i można ją podziwiać z różnych punktów widokowych (miraduro). Aby dotrzeć do takowych można wsiąść w słynny tramwaj 28 i zrobić całą trasę od początku do końca. Stare miasto jest wieeeelkie. Właściwie przez te kilka dni poza jego obręb nie wyszliśmy (nie licząc popołudniowej wyprawy metrem do nowoczesnej dzielnicy zbudowanej z okazji Expo 98).
Można też pieszo zdobywać kolejne szczyty wzgórz, po to aby zapaść w knajpce widokowej na powietrzu i sączyć caipirinhę (drink z likieru o różnych nazwach ale na bazie soku trzcinowego, soku limonkowego i kruszonego lodu).http://www.youtube.com/watch?v=zOOEar1woto
albo skorzystać z elevadora czyli takiej windy co "podrzuca na górę".
Trudno wszystkie wrażenia wystukać na klawiaturze. Jeden obraz jest wart więcej niż 1000 słów, stąd zamiast nadmiaru słów zobaczcie sami uchwycone chwile.
http://picasaweb.google.pl/arletafrey/Lizbona1207?authkey=Gv1sRgCMGbmdOitu3cngE#
Pozdrawiamy cieplutko Arleta i Freye.
czwartek, 9 lipca 2009
W szpitalu.
W poniedziałek, około 14.30 wpadłam w lekki stupor i zupełnie nie widziałam o czym mowa.
Nadmiar różnych informacji okazał się dla mnie letalny. Z maksymalnym skupieniem uwagi musiałam nadążać za informacjami o przepływie pacjentów w ramach oddziału chorób wewnętrznych oraz różnymi odmianami norweskiego (który- jak się okazało- chwilami był duńskim, szwedzkim albo niemieckim). Po 4 dniach intensywnego wysiłku psychicznego czuję się wypompowana. Jednak mam wrażenie, że dam radę!
Całe szczęście niewiele tu ode mnie zależy więc stres związany z odpowiedzialnością nie dotyczy mnie jeszcze.
I co dalej? Plany się krystalizują. Chcę otworzyć nową specjalizację, anestezjologię lub radiologię. W zależności od możliwości kształcenia (mojego i kubowego) jesienią sprawa się wyjaśni.
Na razie przez tydzień będziemy bawić z Kubą w Lizbonie, taki wyjazd z okazji 10-tej rocznicy ślubu.
Po powrocie nie omieszkam zdać relacji i pewnie bardzo się nie zdziwię jeśli spotkamy tam mnóstwo różnych znajomych, bo wiedzeni instynktem leminga kierujemy się tam, gdzie wszyscy się kierują.
Pozdrawiamy cieplutko (a nawet bardzo cieplutko, bo efekt cieplarniany znów daje się we znaki, 30 stopni to już norma tych wakacji)
Arleta i Freye.